Mnie dużo bardziej niż komercjalizacja martwi i irytuje polityczna poprawność, o której nieraz na tych łamach pisałem, a która każe swoim wyznawcom m.in. wyrzucać ze szkół szopki i choinki bożonarodzeniowe, bo ponoć chrześcijańskie symbole i tradycje mogą obrazić np. muzułmanów. Komercjalizację można nawet wykorzystać, wchodząc jej drzwiami, a wychodząc swoimi. Innymi słowy, można ją uczynić punktem wyjścia do głębszej refleksji. Natomiast polityczna poprawność jako współczesna wersja komunistycznej rewolucji jest ze wszech miar niebezpieczna. Ma bowiem gębę pełną szczytnych haseł, a w gruncie rzeczy rozmontowuje nie tylko zdrową tradycję, ale wypływające z ludzkiej natury podstawy cywilizacji, w tym szczególnie pojęcie rodziny.
No to jak to jest z tym chrześcijaństwem? Czy jest ono systematycznie spychane w niebyt, czy też – wręcz przeciwnie – zdobywa nowe przyczółki? Przeważa raczej opinia, że przełom XX i XXI wieku nie jest najlepszym czasem dla chrześcijaństwa: dechrystianizacja, sekularyzacja, laicyzacja (dodajmy: bolesna lustracja), a z drugiej strony islamizacja wielu części świata są faktem. Nasza stara Europa wydaje się znudzona samą sobą. Zamiast rodzić dzieci, woli z jednej strony otwierać się na siłę roboczą z krajów muzułmańskich, a z drugiej propagować – począwszy od szkół – małżeństwa homoseksualne. Wielu unijnoeuropejskim przywódcom szwankuje pamięć i zdaje się, że nic nie Jeśli jednak wiedzą o chrześcijańskich korzeniach naszego kontynentu. z chrześcijaństwem jest tak kiepsko, to powstaje pytanie, kiedy było lepiej. W którym wieku liczba i jakość jego wyznawców budziła respekt na całym świecie?
Pyta Ks. Dariusz Kowalczyk SJ w W Drodze