26 marca 2007

rekolekcje 35 ...

Do piętnastego roku życia cieszyłam się normalnym, zdrowym i szczęśliwym życiem. Potem zapadłam na poważną chorobę - obrzęk limfatyczny kończyn dolnych, zwaną inaczej słoniowacizną nóg. W ciągu następnych dziesięciu lat przeszłam ponad pięćdziesiąt operacji. Moje niezliczone pobyty w szpitalu różniły się długością, od krótkich, tygodniowych, do trwających cały rok.

Rodzina i odwiedzający mnie przyjaciele mówili:
„Módl się i ufaj Bogu.”

A ja myślałam:
„Chyba żartujecie. Wiara? Ufność? W Tego, który mnie powalił na ziemię? W żadnym wypadku! Dzięki, serdeczne dzięki! To nie w moim stylu. Sama sobie poradzę.”

Czasem trochę się modliłam, ale tylko ustami, nigdy sercem.
„Super Maureen” nie potrzebowała niczyjej pomocy, a już na pewno nie duchowej. Kiedy byłam sama, płakałam, ale w obecności przyjaciół i obsługi szpitalnej miałam na twarzy uśmiech, tak że nikt nie wiedział, co czułam naprawdę.

Zbudowałam wokół siebie mur, nie zdając sobie w ogóle sprawy z tego, że moja choroba mogła zbliżyć mnie do Pana. Byłam zbyt zajęta życiem w swym własnym świecie bólu...

czytaj dalej w : serwisie rekolekcyjnym