Czesław Miłosz pisze wprost o "wyznawaniu religii złagodzonej, której główną zasadą jest - może tak, a może inaczej". I my bardzo często taką właśnie, religię złagodzoną, przykrojoną na naszą miarę i do naszych potrzeb wyznajemy. Religia złagodzona, to namiastka religii, to w rzeczywistości amalgamat przesądów i zabobonów, w których najważniejsza jest nie prawda o Bogu, ale pytanie, czy to pasuje do mojego życia? Może tak, a może inaczej – mówimy sobie zawsze wtedy, gdy pewne normy moralne, pewne prawdy religijne kłócą się z naszą codzienną praktyką, z naszym „widzimisię”, z naszymi przekonaniami. Może tak, a może inaczej – powtarzamy sobie z uśmieszkiem sceptycyzmu zawsze wtedy, gdy popełniając grzech nie chcemy się do tego przyznać. Może tak, a może inaczej – tłumaczymy sobie wtedy, gdy nie umiemy zrezygnować z własnego, niedojrzałego sposobu widzenia i oceniania rzeczywistości.
A Karl Rahner mówił, że religia domowej roboty ma tę samą wartość co pieniądze domowej roboty.
czytaj dalej w : serwisie rekolekcyjnym
A oto przykład takiego właśnie myślenia i takiej właśnie „religii złagodzonej:
„Wierzę w Boga, Stworzyciela nieba i ziemi ...”, ale jestem heretykiem - w rozumieniu, jakie Kościół katolicki nadaje temu pojęciu. A heretyk jest podobno gorszy od ateisty.
Ostatnio – może już z powodu wieku- z Panem Bogiem rozmawiam dość często, zwłaszcza jak jestem w górach. I mam wrażenie, że chyba się lubimy. Jeśli ma On do mnie żal za formę naszego dialogu, to jakoś mi tego nie okazuje. Staram się żyć zgodnie z Jego przykazaniami i permanentnie nie przestrzegam tylko jednego. Bo tak sobie myślę, że jakby Dobry Bóg obdarzył nas popędem seksualnym tylko w celu prokreacji, to byśmy go odczuwali raz do roku przez tydzień, jak misie.
W Pana Boga warto wierzyć z kilku powodów. Jak się kocha życie, to milej jest w sercu z przeświadczeniem, że się ono nie kończy na tym ziemskim padole. Jak się ma problemy, a nie tylko sukcesy, to łatwiej je znieść z myślą, że On gdzieś jest i nad nami czuwa. A jak nasze problemy są naprawdę wielkie, to może pomóc przekonanie, że cierpienie nie jest pozbawione sensu. I wreszcie w Pana Boga warto zainwestować ze względów czysto pragmatycznych. Absolutną rację miał Pascal. Jak Boga nie ma, to wiara w Niego niewiele nas kosztuje w porównaniu z nieszczęściem, jakie może nas spotkać, gdyby On jednak był, a my byśmy w Niego nie wierzyli.
Te wszystkie argumenty „za” dostrzegłem dopiero z wekiem. W dzieciństwie przestałem chodzić do kościoła, jak tylko zacząłem myśleć. Zaraz po Pierwszej Komunii. Jak się do mnie mówi, staram się słuchać. I jak słuchałem, co mówił ksiądz z ambony, miałem coraz więcej wątpliwości. To obrażało inteligencję nawet 10-latka. Wiara nie opiera się co prawda na rozumie, tylko właśnie na wierze. Ale księża podczas kazania mają dotrzeć do naszych serc i rozumów za pomocą argumentów. Tymczasem niektórzy z nich nie zdają sobie chyba sprawy, że swoimi słowami potrafią zrazić już nawet dzieci nie tylko do siebie samych, lecz także do Boga. Na szczęście czasem zdarza się taki ksiądz jak Jan Paweł Wielki.
Mój stosunek do religii zaczął się zmieniać po zamachu na Papieża. A sprawił to ten niezapomniany uśmiech na Jego twarzy, gdy osuwał się ugodzony kulą. Właśnie wtedy po raz pierwszy od wielu lat poszedłem się pomodlić.
Jednak regularnie do kościoła na msze nie zacząłem chodzić nawet wówczas, choć w stanie wojennym stało się to bardzo modne. Jakoś zawsze szedłem pod prąd. Paradoksalnie najlepiej poczułem się w kościele, gdy w wolnej Polsce dostałem paszport i mogłem wyjeżdżać za granicę. Tam nie rozumiałem, co ksiądz mówi. I czułem się trochę mistycznie.
Minione święta Wielkiejnocy spędziłem jak zwykle w górach. Poszedłem do miejscowego kościoła w nadziei, że kapłani głęboko wierzących górali muszą mieć w sobie jakąś siłę przyciągającą tych twardych ludzi do Boga. W trakcie kazania, gdy już nie mogłem bez narastającej irytacji słuchać tego, co ksiądz plótł z ambony, zacząłem przyglądać się twarzom wiernych. I zrozumiałem na czym polega tajemnica ich wiary: oni po prostu nie słuchali kazania.