20 czerwca 2007

czy religia jest siłą destruktywną?

To jest podtytuł artykułu „Rozum przegrywa, gdy gadają sami oświeceni” z Suddeutsche Zeitung umieszczonego na onecie.

Odpowiedź na to pytanie jest dosyć łatwa ... tak religia jest siłą destruktywną, szczególnie dla tych, którzy jej nienawidzą ..... I co ciekawe oni wydają się być „najlepszymi specjalistami od religii” i oni najlepiej wiedzą czym ona jest, jaka być powinna, a jaka nie. Pamiętam, że w szkole podstawowej nienawidziłem geografii i do dzisiaj została mi awersja do niej. Myślę, że zacznę zwalczać geografię i udowadniać, że jest ona wymysłem chorych umysłowo fundamentalistów, którzy uwzięli się żeby uprzykrzyć życie takich jak ja nastawionych negatywnie do geografii....

Bo przecież nie uwierzę, żeby ktoś, kto nie miał żadnych religijnych doświadczeń mógł coś sensownego na temat religii powiedzieć .... Jeśli ktoś chce się wypowiadać autorytatywnie na temat fizyki teoretycznej nikt nie potraktuje go poważnie jeśli nie wykaże się przynajmniej kilkoma doktoratami, jeśli ktoś „nie z branży” ośmieli się zabrać głos na temat współczesnych „osiągnięć” biologii molekularnej i manipulacji genetycznych zostanie natychmiast wyśmiany ... Ale jednocześnie na temat religii wypowiadają się najbardziej autorytatywnie raczej właśnie sami dyletanci i ateiści i oni wydają się być największymi –w tej dziedzinie- autorytetami. Przedziwne, nieprawdaż?

To tak, jakby ktoś, kto nigdy nie kochał chciał mówić na temat miłości .... No chyba, że w takim stylu

Na stronie: chemia miłości znajduje się takie oto wyjaśnienie miłości:

To co przez wieki było wielkim natchnieniem pisarzy, malarzy ,uczuciem, którego nikt nie jest w stanie ogarnąć i zrozumieć do końca, dziś być może nie jest już zagadką... Obecnie postęp naukowy zaszedł już tak daleko, iż pokusił się o wyjaśnienie ludzkości ,czym jest tak naprawdę miłość i jakie są jej przyczyny. A więc nie łudźmy się więcej- na kołatanie serca ,strojenie się przed wizytą ukochanego, blask oczu są już definicje. Miłość nie jest już czymś wyjątkowym, sprowadzona została do poziomu nauki(o zgrozo!).

Naukowcy odkryli, że gdy człowiek jest zakochany, gdy czuje, że go porywa, że gotów jest wzbić się w górę, to dlatego, ze go zalewa - niby powódź - substancja chemiczna, zwana fenyloetyloaminą. Fenyloetyloamina jest jednym z elementów tzw. chemii miłości. Według Gerharda Crombacha miłość to C8-H11-N czyli fenyloetyloamina. Związek ten, zwany popularnie narkotykiem miłości produkowany jest w hipotalamusie (część międzymózgowia). Proces zakochania zachodzi generalnie w 3 etapach:

1. Oczy zbierają informacje o wzroście, figurze, kolorze włosów i oczu, odzieży i szczegółach twarzy. Następnie z prędkością 432 km/h sygnały docierają do mózgu. Jednocześnie ucho wyławia barwę głosu i śmiechu a nos rejestruje feromony.

2. Sortowanie danych i porównywanie z przechowywanymi wzorcami doznań pozytywnych i negatywnych. Jeżeli wykryty został sygnał negatywny - proces ulega zamrożeniu, jeżeli pozytywny - mózg przechodzi do fazy 3.

3. Podczas wykrycia sygnałów pozytywnych hipotalamus zaczyna produkować fenyloetyloaminę. Początek tego procesu występuje zwykle ok. 4 sekundy. W tym czasie uderzenia serca zwiększyły się ok. 50%, automatycznie oddech staje się szybszy, dodatkowo u kobiet oczy zaczynają błyszczeć;-)

Ponieważ fenyloetyloamina występuje w czekoladzie (również w serach oraz w wodzie różanej) może być również odpowiedzialna za uzależnienie się od tego przysmaku. To ta substancja może wywołać przyspieszone bicie serca, brak tchu, ściskanie w dołku, czyli najzupełniej fizyczne, objawy zakochania. Ten stan wielu nazwałoby euforią lecz niestety i tutaj naukowcy rzucają nazwami chemicznymi...

Otóż za ów stan odpowiadają tzw.,,kuzynki” amfetaminy: norephetamina i dopomina. To one właśnie sprawiają, że ogarnia nas niesamowite poczucie szczęścia. Stajemy się nieczuli na różnego rodzaju bodźce takie jak zimno, ból, głód. Nasza wzmożoność fizyczna znacznie się podnosi, wola walki o ukochaną osobę i wiara we własne możliwości również.

Za stany te odpowiadają także fermony. Jeżeli mężczyzna i kobieta spotykają się po raz pierwszy i stoją blisko siebie, bezwiednie wymieniają się feromonami. Nazwa "feromony" pochodzi z połączenia greckich słów pherein (przekazywać) i hormon (pobudzać). Feromony są sposobem przekazywania informacji, którymi posługuje się większość żywych organizmów. Ich wykrywanie jest niezmiernie trudne z uwagi na niskie stężenie i brak specjalnych testów potwierdzających ich faktyczne istnienie i działanie. To właśnie im zawdzięczamy ponoć zawiązywanie związków. I to one ponoszą odpowiedzialność za nasze miłosne wybory.

Po pewnym czasie jednak to gwałtowne i namiętne uczucie mija. Organizm wytwarza hormon- endorfinę, która ma działanie podobne do morfiny- koi emocje, łagodzi ból, zmniejsza napięcie. Substancje te są syntetyzowane tylko w obecności partnera i dają poczucie bezpieczeństwa, stabilizacji i życiowego optymizmu. Dzięki tej substancji ludzie mogą przetrwać w związkach małżeńskich wiele lat.

Bardzo pięknie nauka nam to wyjaśnia ale czy rzeczywiście jest w stanie ogarnąć każdy aspekt miłości? Czy możemy być pewni, że to gorące, wyjątkowe uczucie można traktować tak schematycznie? Niestety nie mogłam nigdzie doszukać się odpowiedniego zapisu reakcji tych zjawisk ani wartościowości jaką przyjmuje miłość....


Jest to zarazem przyczynek do mojego postu: dlaczego nie należy dyskutować ze ślepymi o kolorach?

Sprowadzanie miłości do fermonów jest jak sprowadzanie religii do reakcji neurologicznych w mózgu. Świat jest o wiele bogatszy niż się naukowcom może się przyśnić.