Setki tysięcy dzieci w armiach (Rzeczpospolita)
Do armii wcielane są siłą lub zgłaszają się same. W wojnach na całym świecie walczy już 300 tysięcy dzieci - alarmuje Rzeczpospolita.
Mali chłopcy z karabinami w rękach to normalny widok w co najmniej 20 krajach świata - napisała Rzeczpospolita. Niektórzy nie mają nawet siedmiu lat. Są gońcami, służącymi i prawdziwymi żołnierzami. Codziennie oglądają egzekucje, tortury i gwałty. Międzynarodowe organizacje praw człowieka coraz głośniej biją na alarm: te dzieci potrzebują natychmiastowej pomocy psychologów. W przeciwnym razie już nigdy nie będą potrafiły normalnie żyć. I jeśli będą miały okazję - wrócą na wojenną ścieżkę.
Niemieccy naukowcy rozmawiali niedawno ze 169 dzieci w wieku 11 - 18 lat, które były zmuszane do walki w Ugandzie i Demokratycznej Republice Konga. Jedna trzecia z nich cierpiała z powodu stresu. Miała w sobie chęć zemsty, była wrogo nastawiona. Dzieci przebywały w specjalnych ośrodkach dla zdemobilizowanych małych żołnierzy. UNICEF nazywa je ośrodkami reintegracji. Dzieci grają tam w piłkę, bawią się, uczą. - Nie wiedziałem wcześniej, że można tak żyć - mówił 16-letni żołnierz w ośrodku w Czadzie.
Enrique Restoy z brytyjskiej organizacji walczącej przeciwko wykorzystywaniu dzieci na froncie (Coalition to Stop the Use of Child Soldiers) do dziś pamięta małego zdemobilizowanego żołnierza w Sudanie. - Miał 17 lat, od trzech miesięcy żył na ulicy. Powiedział: "Nie mam dokąd wrócić, nie wiem, jak żyć. Gdybym mógł, wróciłbym na wojnę. Przynajmniej miałem schronienie i jedzenie" - opowiada Rz. Wspomina też kilkunastoletnie dziewczęta. -Dowódcy robią z nich seksualne niewolnice, mają z nimi dzieci. Te dziewczynki po powrocie z wojny nie mają w swoich wioskach życia. Są napiętnowane -mówi.
Według UNICEF najwięcej dzieci walczy w Demokratycznej Republice Konga - 33 tysiące. W Czadzie - około 10 tysięcy. W Nepalu - 9 tysięcy.
Najczęściej dzieci są porywane z ulicy. Czasem, jak w Kongu, same zgłaszają się na wojnę. To dla nich sposób na życie i gwarancja, że będą miały jedzenie. W niektórych krajach, np. w Salwadorze czy Kolumbii, to rodzice zachęcają swoje pociechy, by wstąpiły do wojska. - Chodzi o pewien prestiż. Są dumni, iż ich dziecko poszło na wojnę. Wydaje im się też, że dzięki temu będzie miało zapewnioną lepszą przyszłość -mówi Restoy.
Gdy dzieci wracają z wojny, jego organizacja, podobnie jak wiele innych, ma ogrom pracy. Próbuje nauczyć dzieci, jak żyć, ale nie zawsze jest to proste. W niektórych krajach, np. w Salwadorze, dzieci, które wróciły z frontu, są akceptowane przez społeczeństwo. W innych nie. Problem jest ogromny, gdy dziecko brało udział w rzezi w rodzinnej wiosce. Na przykład w Sierra Leone, gdzie mali żołnierze walczą po stronie znienawidzonych rebeliantów, dzieci traktowane są potem jak zbrodniarze wojenni. Dlatego koalicja przeciw wykorzystywaniu dzieci na froncie organizuje w wioskach specjalne spotkania pojednawcze, podczas których dziecko wyraża żal, a społeczność próbuje je zrozumieć i mu przebaczyć.
za: www.wiara.pl