11 września 2009

dlaczego choroba i cierpienie?

Problemy metafizyczne, dotykają najgłębszych podstaw naszego istnienia, naszej egzystencji, naszego życia, cierpienia i śmierci. Szczególnie w sytuacjach trudnych, sytuacjach kiedy życie staje pod znakiem zapytania, problemy te stają się dominujące i pierwszoplanowe. Takim - niewątpliwie najtrudniejszym - problemem jest pytanie postawione w tytule: "dlaczego choroba, dlaczego cierpienie?" Szczególnie trudne dla tego, kto akurat jest chory i to nie na przejściową grypę lub anginę, ale na chorobę nieuleczalną, na chorobę nie rokującą nadziei, na - jak to się eufemistycznie dzisiaj nazywa - "chorobę terminalną" czyli śmiertelną. Duński filozof, żyjący na początku XIX wieku Soren Kierkegaard zwykł mówić o "chorobie na śmierć" (mając zresztą na myśli coś trochę innego). Ludzie chorzy, latami cierpiący, leżący w łóżku, powaleni cierpieniem nie chcą nawet znać odpowiedzi na to pytanie, bo cóż im to daje? Oni nie chcą naukowego wyjaśnienia swojej choroby. Oni nie chcą wiedzieć, jakie są jej genetyczne czy biologiczne przyczyny. Oni chcieliby być uleczeni, a przynajmniej zrozumiani, chcieliby mieć obok siebie kogoś, kto potrafi im współczuć, pomóc, porozmawiać i po prostu być z nimi. I oni zadają raczej pytanie: "dlaczego ja?, dlaczego mnie dotknęła choroba? "Dlaczego choroba" jest więc raczej pytaniem egzystencjalnym a nie medycznym czy naukowym, nie.

Byłoby naiwnością sądzić, że jest jakaś sensowna i "mądra" odpowiedź na takie pytanie. Nie będę próbował i ja dać takiej odpowiedzi. Byłoby to uzurpacją, a dla ludzi chorych nawet przewrotną kpiną. Pamiętam, kiedy jeszcze jako młody ksiądz odwiedzałem z Najświętszym Sakramentem chorych w szpitalu, widząc ich cierpienie i chorobę, zwykłem był używać kilku przygotowanych na taką okoliczność "okrągłych frazesów", które w moim mniemaniu miały tym ludziom dodać otuchy, pocieszyć ich, pomóc. A były to - jak teraz je oceniam - bezsensowne zwroty w rodzaju: "Bóg wybrał Cię, abyś cierpiał razem z Nim, módl się i bądź szczęśliwy, bo znalazłeś u Niego szczególną łaskę", "Cierpienie uszlachetnia i oczyszcza", "Cierpienie i choroba są szczególnym rodzajem Bożego umiłowania" itp. Jest pewno w tych pięknych frazesach coś prawdziwego, ale dopiero kiedy sam zachorowałem na jakąś dziwną chorobę kości, spowodowaną - najprawdopodobniej częstymi atakami malarii - uświadomiłem sobie jak nierealne, a nawet nieludzkie były te okrąglutkie i patetyczne sformułowania, wypowiadane do tych, którzy cierpieli latami, z dnia na dzień, z godziny na godzinę niosąc ból i zdziwienie: "Dlaczego ja? Przecież wolałbym być zdrowy! Niech Bóg kocha mnie jednak trochę inaczej i nie tak boleśnie! Nie musiał mnie przecież wybierać, ani w ten właśnie sposób uszlachetniać. " Dlaczego więc akurat ja? Dlaczego choroba? Co ona daje komukolwiek? Jakie są, nie jej przyczyny, ale jaki jest jej sens i znaczenie? Cóż z tego, że wiem, że przyczyną mojej choroby, która powoduje niemiłosierny ból kości są częste ataki malarii? W czym mnie to uszlachetniło, skoro rano nie mogę się pozbierać i ból kości jest taki, że w ogóle nie chce się "zaczynać dnia". Cóż z tego, że moja - od siedmiu lat przykuta do łóżka - Matka wie iż przyczyną Jej choroby jest osteoporoza i artretyzm, skoro nie może nawet wstać, żeby zrobić sobie herbaty, czy załatwić fizjologicznej potrzeby? A cóż powiedzieć o ludziach - i tu znowu eufemizm - "sprawnych inaczej" przykutych latami do wózka inwalidzkiego, zniekształconych, okaleczonych, niesprawnych fizycznie? Widziałem kiedyś we francuskiej telewizji film o takich właśnie kalekach w Szwecji. Ich kalectwo było efektem (jak po latach stwierdzono) zażywania przez ich matki, "nie przetestowanych do końca" tabletek antykoncepcyjnych. I byłem wstrząśnięty. Oni znali odpowiedź na tytułowe pytanie: "Dlaczego choroba?" I co? Co im to dało, że wiedzieli dlaczego są kalekami? Czyż pomogła im cokolwiek wiedza, że oto niemiecka firma, rozprowadzająca w latach sześćdziesiątych antykoncepcyjne tabletki rozpoznała w końcu swoją pomyłkę? Czyż pomogło im to, że otrzymali - i to wcale niemałe - odszkodowania, że mogli sobie za nie kupić bardzo dobrze urządzone mieszkania, z wszelkimi wygodami i udogodnieniami? Cóż im to pomogło, skoro nie mając rąk, aby się ubrać musieli dokonywać niesamowitych, gimnastycznych akrobacji, a nie mając nóg, żeby się przemieścić (do kuchni czy do toalety) muszą prosić o pomoc lub używać inwalidzkiego wózka? Nic nie daje naukowa wiedza o przyczynach i uwarunkowaniach choroby, skoro jest ona nieuleczalna. A jakie są naukowe i logiczne wyjaśnienia cierpienia maltretowanych dzieci i gwałconych kobiet?

Przykładów takich można by mnożyć i każdy z nas mógłby ich znaleźć mnóstwo. Problem jest nawet szerszy, bo można by ogólniej zadać pytanie: "dlaczego cierpienie?" Wystarczy odesłać do twórczości literackiej Dostojewskiego, i do współczesnych dzienników telewizyjnych specjalizujących się w "bezstronnym i bezdusznym relacjonowaniu ludzkich nieszczęść", aby uzmysłowić sobie, jak ogromny jest to problem, jak niezrozumiały i nie do wyjaśnienia. Człowiek słysząc tylko o tym buntuje się i ze zgrozą myśli o tym pełnym cierpienia świecie, w którym w znacznej części "ludzie ludziom taki los zgotowali".

I jakby na ironię, całkowicie racjonalny dowód G. W. Leibniza, w którym udowadnia on z niezbitą logiką, że oto "istniejemy w najlepszym z możliwych światów, bo Bóg innego świata - niż najdoskonalszy - stworzyć przecież nie mógł." Byłoby to bowiem sprzeczne z jego Boską naturą. Dowód Leibniza jest racjonalny i logiczny, bo dobro, byt, istnienie jest racjonalne i logiczne, sensowne i "udowadnialne". Dowód Leibniza, z którym się wewnętrznie i racjonalnie zgadzam, nie rozwiązuje jednak mojej kwestii: "dlaczego cierpienie?". Nie, nie mam żadnej odpowiedzi na pytanie dlaczego cierpienie, dlaczego ból i choroba. Nie ma na to pytanie żadnej odpowiedzi! Dwa lata temu, 04.03.1999 w dzień moich imienin, kiedy sam walczyłem ze swoimi dolegliwościami, zapisałem w swoim notatniku: "Cierpienie, ból, choroba są nieracjonalne, nie można ich zrozumieć, ani wytłumaczyć czy uzasadnić. Można ich tylko doświadczyć i zostać przezeń zmiażdżonym, albo ... uświęconym (?)." Tak, jak absolutnie nieracjonalne jest cierpienie i śmierć Chrystusa na krzyżu, tak jak absolutnie niewytłumaczalne są cierpienia tych milionów bezdusznie katowanych i wykorzystywanych dzieci, kobiet, starców we wszystkich krajach, gdzie toczy się wojna, tak jak irracjonalne jest każde cierpienie chorego człowieka. Tak, jak nie można zrozumieć zła, bo zło jest poza wszelkim rozumem, bo zło jest absurdem i bezsensem, tak nie można zrozumieć cierpienia, bólu i choroby! Można je tylko przeżyć, można je tylko przeżywać co godzina, co dzień, tygodniami i latami. bez odpowiedzi na racjonalne pytanie: "dlaczego choroba, dlaczego cierpienie?". Można zostać przez nie zmiażdżonym lub UŚWIĘCONYM!

Piękne są słowa Hioba, doświadczonego cierpieniem: "Bóg dał, Bóg wziął, niech Imię Jego będzie błogosławione". Piękne, ale trzeba do nich dorosnąć, trzeba je samemu z siebie wydobyć, trzeba je osobiście przeżyć. I nawet Bóg nas nie namawia do tego abyśmy zrozumieli zło, abyśmy je czynili logicznym i sensownym, bo ono nie jest ani logicznym, ani sensownym. Zło, cierpienie, ból choroba jest anty-logiczne i anty-racjonalne. Podejrzewam, że nawet sam Bóg nie jest w stanie go zrozumieć, bo jest ono przeciwieństwem Boga, Który jest samym Dobrem, Miłością, Rozumem, Sensem i Znaczeniem. Zło, ból, cierpienie są przeciwne Bogu, są Jego zaprzeczeniem, są negacją bytu.

A co On, Bóg zrobił z cierpieniem, bólem, chorobą, złem? Nie tłumaczył, nie filozofował, nie racjonalizował On go zwyciężył na krzyżu. Panie, pomóż mi, aby mnie ból, cierpienie, choroba i zło nie zmiażdżyły, nie pokonały. Ja nie chcę ich zrozumieć, ja chcę je przeżyć z Tobą i ze wszystkimi, bezsensownie cierpiącymi. Wszyscy jesteśmy bardziej lub mniej chorzy, wszyscy cierpimy na tę samą, kierkegaardowską "chorobę na śmierć", na ów "metafizyczny, egzystencjalny ból istnienia przygodnego, które bezsilnie i bezskutecznie szuka sensu i znaczenia, doświadczając otchłani absurdu zła". Wszyscy jesteśmy bezradni wobec potęgi zła i cierpienia. Najbardziej zaś porażającym jest uczucie własnej bezsilności wobec cudzego cierpienia, szczególnie wobec cierpienia tych, których kochamy. Chciałbyś pomóc, widzisz, jak cierpi -duchowo lub fizycznie - kochana przez Ciebie osoba i nie potrafisz zrobić NIC!!!! To jest obezwładniające i absolutnie beznadziejne uczucie, które powoduje, że chciałoby się umrzeć.

Bóg już to zrobił! On umarł na krzyżu. On nie wytłumaczył nam sensu i znaczenia zła, bólu, cierpienia i choroby. On to wszystko przeżył. Po co?

Bezradny wobec bólu, cierpienia, choroby i zła, ale wierzący Chrystusowi

autor