17 listopada 2009

trudne warunki, nierealne wymagania ...

„Potem mówił do wszystkich: Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa.

Bo cóż za korzyść ma człowiek, jeśli cały świat zyska, a siebie zatraci lub szkodę poniesie?” (Łk 9:23-25; Mk 8:34-37; Mt 16:24-25)

Bardzo jasne ale i bardzo trudne wymaganie, bardzo trudny warunek bycia uczniem Chrystusa … zaprzeć się samego siebie, zanegować samego siebie, wyrzec się siebie, zapomnieć o sobie …

Jak, jeśli stale jestem zawiedziony, rozczarowany, niezadowolony, bo coś nie idzie po mojej myśli, bo ktoś mnie skrytykował, bo wymagania moralne Kościoła są zbytnio wygórowane, bo Kościół nie rozumie mojej sytuacji życiowej, bo ksiądz w konfesjonale był zbyt wymagający, bo przykazani są wygórowane? Jak zaprzeć się samemu sobie, jak zapomnieć o sobie, jak stracić swoje życie kiedy najważniejszym słowem w moim słowniku jest małe słówko „JA”. JA sądzę, JA uważam, JA chcę, JA nie chcę, JA się zgadzam, JA się nie zgadzam, stale i ustawicznie powtarzane, na różne sposoby odmieniane „JA”, „MNIE”, „MOJE” … Jakże mogę się zaprzeć, jakże mogę zapomnieć o sobie, jeśli cały mój światek jest egocentryczny, egoistyczny, zbudowany i obwarowany wokół „JA”?

Jakże mogę wziąć mój codzienny krzyż na ramiona jeśli moim największym marzeniem, pragnieniem, snem śnionym nieprzytomnie jest maksimum przyjemności przy minimum odpowiedzialności? Jakże mogę wziąć mój krzyż jeśli stale poszukuję tylko samospełnienia, przyjemności, zadowolenia? Jakże mogę iść za Chrystusem jeśli od dzieciństwa uczono mnie że ja jestem najważniejszy i spełniano wszystkie moje zachcianki i fanaberie. Jakże mogę się zaprzeć samemu sobie skoro od najmłodszych lat byłem przyzwyczajony do bycia pępkiem świata?

W ostatnich latach, aby mnie nie dołować i nie doprowadzać do frustracji wprowadzono ideę powszechnej tolerancji, jako wartości naczelnej ludzkiego życia. Robię wszystko żeby nic mnie nie uwierało, nic mi nie przeszkadzało, czy to fizycznie czy psychicznie, wszystko ma być wygodne, skrojone na miarę, dopasowane. Dobre samopoczucie stało się jedną z naczelnych wartości całego systemu kształcenia, stylem życia, wartością samą w sobie. Jakakolwiek krytyka jest niedopuszczalna, zabroniona, w złym tonie, jest obrzydliwa i nieznośna, bo mnie dołuje, doprowadza do frustracji, zniechęcenia, depresji. Wszystko należy więc tolerować, akceptować, w imię wolności, dobrego smaku, równości i równouprawnienia.

Jak w tym wszystkim, w całej tej perwersyjnie permisywistycznej mamałydze samouwielbienia i samospełnienia iść za Chrystusem? Jak się zaprzeć samemu sobie? Jak zgodzić się na krzyż ?

PRZECIEŻ TO NIEMOŻLIWE !!!!

Jakie jest więc wyjście z sytuacji? Nie mogę odrzucić siebie i swoich przyzwyczajeń, swojego egoistycznego życia, egocentrycznego światka, więc ???? odrzucam Chrystusa, bo niemodny, bo nieludzki, o nie rozumie, bo zbyt wymagający, bo nieżyciowy, bo … itd., itp.

I w takiej perspektywie oczywiście nie rozumiem absolutnie słów: „Bo cóż za korzyść ma człowiek, jeśli cały świat zyska, a siebie zatraci ?”.