20 listopada 2009

tolerancja jako naczelna wartość etyczna ...część I


W permisywistycznym społeczeństwie, gdzie liczy się najpierw i przede wszystkim egoistycznie rozumiane dobre samopoczucie tolerancja staje się oczywiście naczelną i właściwie jedyną wartością etyczną. Wszystko co przyjemnie jest dobre, wszystko co nieprzyjemne jest złe. Cokolwiek jest zabronione jest nieprzyjemne, a więc jest niedobre, jest złe i należy tego unikać.

Tolerancja tak rozumiana bazuje na innej zasadzie absolutnym relatywizmie moralnym i etycznym, a nawet ontologicznym. Nie ma nic stałego, nie ma nic niewzruszonego i nieobalanego. Nie tylko moralne zasady mogą być zanegowane, ale i prawda poznawcza nie jest ostateczna> Nie ma nic ultymatywnego na czym można by polegać i opierać poznanie, i działanie. Wszystko jest zmienne, relatywne, wszystko zależy od punktu widzenia i wszystko może być dopasowane do moich indywidualnych wymagań i oczekiwań. Ostatecznym punktem odniesienia i jedyna wartością do której wszystko inne powinno się podporządkować jest moja przyjemność i dobre samopoczucie.

Taka filozofia ma jeszcze bardziej daleko idące skutki. Żadna realna zewnętrzna rzeczywistość nie istnieje. To ja stwarzam sobie wizję rzeczywistości i dopasowuję ją sobie do moich potrzeb. To jest ostatnie stadium relatywizmu … relatywizm ontologiczny. Wszystko co istnieje, to tylko to co „ja” widzę, co „ja” postrzegam. Domagam się więc ostatecznie i zdecydowanie tolerancji dla wszystkiego co robię, bo moja wizja świata jest tak samo ważną i tak samo akceptowalną jak każda inna.

Można w tym oczywiście zauważyć elementy kartezjańskiego „Cogito ergo sum”, pierwszeństwa cogito przed istnieniem, pierwszeństwa subiektywizmu poznawczego i moralnego relatywizmu, jak i kantowskiej wizji świata jako tylko fenomenu jawiącego się mnie, gdzie świat zewnętrzny jest jedynie niedostępnej i niepoznawalną „Dinge an sich”.