Permisywistyczna formacja (już od dzieciństwa wmawianie, że wszystko mi wolno o ile tylko dobrze się czuję ), perwersyjna manipulacja, gdzie najważniejszym słowem jest słówko "ja" i moje egoistyczne odczucia. To właśnie wyraża tytułowe powiedzenie rozpowszechniane od lat 60 w Ameryce Północnej. Wolna miłość, zamiast wojny, dzieci kwiaty, ruchy hippisowskie, całkowita negacja jakiejkolwiek etyki czy moralności, brak jakichkolwiek ograniczeń, zahamowań, czy norm, pełny luzik, swoboda, absolutna wolność i to wszystko w imię ludzkiej godności, wolności, humanizmu, tolerancji oto elementy rewolucji seksualnej, a można nawet powiedzieć szerzej rewolucji społecznej w społeczeństwach postmodernistycznych Ameryki Północnej. Efekty takich socjologicznych manipulacji widoczne są do dzisiaj i przerażają zdrowo myślących socjologów. Aborcja na życenie idąca rocznie w miliony, wszechobejmująca pornografia, która stała się jednym z największych i najbardziej zyskownych przemysłów przynosząc rocznie ponad 20 miliardów dolarów zysku, wojowniczy i arogancki ruch homoseksualistów, który przyjmuje karykaturalne wręcz rozmiary, demoralizacja i degrengolada społeczna wyrażająca się np. w coraz bardziej stanowczym domaganiu się prawa do eutanazji staruszków, chorych umysłowo, upośledzonych i nieuleczalnie chorych, to tylko szczyt góry lodowej tych perwersyjnych przemian społecznych zapoczątkowanych w latach 60-tych.
Co ciekawe te przemiany w moralności i etyce społecznej i seksualnej nie pociągnęły za sobą ateizacji społeczeństwa północnoamerykańskiego. Amerykanie poradzili sobie z tym bardzo prosto. Jeśli jakiś kościół był zbyt wymagający moralnie, zbyt surowy i stawiajacy klarowne wymagania etyczne, to tworzyli nowy z mniejszymi moralnymi wymaganiami, bardziej permisywny, akcentujący raczej fakt, że Bóg nas kocha niż to że stawia jakiekolwiek wymagania moralne. Tworzono więc megakościoły, przyjmujące wszystkich bez wyjątku członków i nie stawiające żadnych wymagań. Doskonałym przykładem tego religijnego laksyzmu jest ogromna reklama przed jednym z takich megakościołów głoszący: „Wejdź, mamy wygodne, wyścielane ławki, bardzo skuteczny system chłodzenia i nie mówimy o piekle”. Wszystko w takich kościołach ma być zapraszające, miłe, przyjemne, podnoszące na duchu. Bóg jest dobrotliwym tatusiem pozwalającym na każdą dewiację i zboczenie, a przykazania to tylko historyczne ciekawostki, nie mające najmniejszego zastowania we współczesności. Teologię zaczyna się od socjologii i socjologicznych wymagań i oczekiwań wierzących, a jedynym prawem moralnym i etycznym jest totalna i absolutna tolerancja wszystkiego. W tak rozwodnionej i rozmydlonej atmosferze, społeczeństwo w ten sposób perwersyjnie ukształtowane i zmanipulowane uwierzyło że prawdziwym i jedynym bogiem, a raczej bożkiem jest dobre samopoczucie. Stało się tym samym całkowicie odporne naprawdę i na jakąkolwiek krytykę. Prawda staje się wrogiem społecznym numer jeden, bo nie pozwala na życie w błogostanie dobrego samopoczucia, rodzi niepotrzebne i zbędne wyrzuty sumienia, jest niewygodna i wprost niebezpieczna.
Bezpośrednie spustoszenia moralne i etyczne to tylko jeden z widocznych efektów tych manipulacji społecznych. O wiele bardziej niebezpieczne (chociaż mniej bezpośrednio widoczne) są zmiany mentalności i nastawienia rozciągające się już na kilka pokoleń. Kolejne pokolenia stają się coraz bardziej uodpornione na prawdę, na wszystko co mogłoby popsuć mój stan dobrego samopoczucia. To oczywiście rodzi absolutny relatywizm moralny i epistemologiczny - nie ma ostatecznych i niewzruszalnych prawd i zasad moralnych. Za tym idzie niczym nieskrępowany subiektywizm - co jest dobre dla mnie jest dobre (if you feel good just do it, it's good). Oczywiście w takim społeczeństwie panuje coraz powszechniej koniunkturalizm – jedyną powszechną zasadą jest zasada bezpośredniej gratyfikacji i maksymalnej przyjemności, a wszystko co ogranicza tę przyjemność musi być stanowczo i zdecydowanie wyeliminowane z naszego życia.