10 października 2007

ja i oni, my i wy - wszechogarniające krytykanctwo...

Nie chcę bronić państwa i jego zdemoralizowanych struktur, które w ostatnich czasach raczą nas coraz większymi aferami i skandalami. Nie chcę stawać w obronie urzędów i aroganckich urzędników, skorumpowanych polityków, skompromitowanych posłów, senatorów i wielu nieuczciwych biznesmenów. Ale rodzi się pytanie: „czy za ten stan rzeczy odpowiedzialni są rzeczywiście tylko oni sami?” A kto ich wybrał, kto na nich głosował, gdzie nasze poczucie odpowiedzialności, kto tym ludziom pozwolił sięgnąć po władzę? No i inne -z tym związane- pytania: a kto pracuje w urzędach? Marsjanie? Skąd ci ludzie w urzędach pochodzą? A ja? Jaki ja jestem w stosunku do moich petentów, podwładnych, ludzi ode mnie zależnych? Czy nie jest tak, że sami sobie –w pewnym sensie- zgotowaliśmy ten los, naszą biernością, naszą nijakością, naszą rzekomą neutralnością i niezaangażowaniem? Czy nie jest tak, że to my sami tworzymy ten nieprzyjemny, tak krytykowany zawzięcie światek?

To są pytania i problemy natury ogólnej, które powinny być przemyślane bardzo głęboko i bardzo uczciwie. Sama tylko krytyka bowiem, ani nic nie zmieni, nic nie naprawi, ani nie uleczy, a spycha nas coraz bardziej w sferę ustawicznego i -w sumie- nieodpowiedzialnego utyskiwania, zniechęcenia, narzekania, ubolewania i bezsilności. Niby mamy odwagę krytykować, oburzać się, napiętnować, ale okazuje się, że tylko w tłumie, kiedy nie trzeba ponosić za to, co się mówi żadnej odpowiedzialności, kiedy w sposób łatwiutki dzieli się świat na „my – niesprawiedliwie wykorzystywani choć uczciwi” i „oni – wykorzystujący i nieuczciwi”. A przecież świat się tak nie dzieli. Świat nie funkcjonuje według takich prościutkich schematów. To są problemy, które powinniśmy umieć sami dogłębnie i bardzo uczciwie przemyśleć, a nie oddawać się tylko z lubością ustawicznemu utyskiwaniu.

I to jest jeden aspekt owej wszechogarniającej krytyki czy krytykanctwa. Jest jeszcze i drugi aspekt, o wiele bardziej niebezpieczny i bolesny. A jest nim fakt, że dokładnie te same schematy przykładamy do rzeczywistości Kościoła, do rzeczywistości naszej wiary, naszego religijnego zaangażowania lub raczej niezaangażowania. I tu także następuje bardzo niesłuszny podział na „my” i „oni”. Wskazuje to tym samym na to, że my to nie Kościół, że my jesteśmy tylko biernymi odbiorcami „usług kościelnych”, że my za nic nie jesteśmy odpowiedzialni, że Kościół jest w stosunku do nas instytucją i to instytucją zewnętrzną, którą należy jedynie rozliczać. Nasze uczestnictwo w życiu Kościoła, to –bardzo często bierne tylko i z pozycji widza- uczestnictwo w nabożeństwach. W przypadku zaś jakichś afer i skandali, nadużyć i faryzejskiej obłudy zawsze winni są raczej „oni”; księża, hierarchia, proboszcz, katecheta, Akcja Katolicka, Koło Charytatywne, albo … pijacy, źle się prowadzący, złodzieje, po prostu inni … nigdy ja.