4 czerwca 2010

if you feel good, just do it!!


Permisywistyczna formacja (już od dziecięctwa wmawianie, że wszystko mi wolno o ile tylko dobrze się czuję ), perwersyjna manipulacja, gdzie najważniejszym słowem jest słówko ja i moje egoistyczne odczucia. To właśnie wyraża tytułowe powiedzenie rozpowszechniane od lat 60 w Ameryce Północnej. Wolna miłość, zamiast wojny, dzieci kwiaty, ruchy hippisowskie, całkowita negacja jakiejkolwiek etyki czy moralności, brak jakichkolwiek ograniczeń, zahamowań, czy norm, luz, swoboda, absolutna wolność i to wszystko w imię ludzkiej godności, wolności, humanizmu, tolerancji oto elementy rewolucji seksualnej a można nawet powiedzieć szerzej rewolucji społecznej w społeczeństwach postmodernistycznych Ameryki Północnej. Efekty takich socjologicznych manipulacji widoczne są do dzisiaj i przerażają zdrowo myślących socjologów. Aborcja idąca rocznie w miliony, wszechobejmująca pornografia, która stałą się jednym z największych i najbardziej zyskownych przemysłów przynosząc rocznie ponad 20 miliardów dolarów zysku, wojowniczy i arogancki ruch homoseksualistów, który przyjmuje karykaturalne wręcz rozmiary, demoralizacja i degrengolada społeczna wyrażająca się np. w coraz bardziej stanowczym domaganiu się prawa do eutanazji staruszków, chorych umysłowo, upośledzonych i nieuleczalnie chorych, to tylko szczyt góry lodowej tych perwersyjnych przemian społecznych zapoczątkowanych w latach 60-tych.

Co ciekawe te przemiany w moralności i etyce społecznej i seksualnej nie pociągnęły za sobą ateizacji społeczeństwa północnoamerykańskiego. Amerykanie poradzili sobie z tym bardzo prosto. Jeśli jakiś kościół był zbyt wymagający moralnie, zbyt surowy tworzyli nowy z mniejszymi moralnymi wymaganiami, bardziej permisywny, akcentujący raczej fakt, że Bóg nas kocha niż to że stawia jakiekolwiek wymagania moralne. Tworzono więc megakościoły, przyjmujące wszystkich bez wyjątku członków i nie stawiające żadnych wymagań. Doskonałym przykładem tego religijnego laksyzmu jest ogromna reklama przed jednym z takich megakościołów głoszący: „Wejdź, mamy wygodne, wyścielane ławki, bardzo skuteczny system chłodzenia i nie mówimy o piekle”. Wszystko w takich kościołach ma być zapraszające, miłe, przyjemne, podnoszące na duchu. Bóg jest dobrotliwym tatusiem pozwalającym na każdą dewiację i i zboczenie. Teologię zaczyna się od socjologii i socjologicznych wymagań i oczekiwań wierzących, a jedynym prawem moralnym i etycznym jest totalna i absolutna tolerancja wszystkiego. W tak rozwodnionej i rozmydlonej atmosferze, społeczeństwo w ten sposób perwersyjnie ukształtowane i zmanipulowane uwierzyło że prawdziwym i jedynym bogiem, a raczej bożkiem jest dobre samopoczucie. Stało się tym samym całkowicie odporne naprawdę i na jakąkolwiek krytykę. Prawda staje się wrogiem społecznym numer jeden, bo nie pozwala na życie w błogostanie dobrego samopoczucia, rodzi niepotrzebne i zbędne wyrzuty sumienia, jest niewygodna i wprost niebezpieczna.

Bezpośrednie spustoszenia moralne i etyczne to tylko jeden z widocznych efektów tych manipulacji społecznych. O wiele bardziej niebezpieczne (chociaż mniej bezpośrednio widoczne) są zmiany mentalności i nastawienia rozciągające się już na kilka pokoleń. Kolejne pokolenia stają się coraz bardziej uodpornione naprawdę, na wszystko co mogłoby popsuć mój stan dobrego samopoczucia. To oczywiście rodzi absolutny relatywizm i moralny i epistemologiczny - nie ma ostatecznych i niewzruszalnych prawd i zasad moralnych. Za tym idzie niczym nieskrępowany subiektywizm - co jest dobre dla mnie jest dobre (if you feel good just do it, it's good). Oczywiście w takim społeczeństwie panuje coraz powszechniej koniunkturalizm – jedyną powszechną zasadą jest zasada bezpośredniej gratyfikacji i maksymalnej przyjemności, a wszystko co ogranicza tę przyjemność musi być stanowczo i zdecydowanie wyeliminowane z naszego życia.