31 lipca 2008
moja wolność, a wolność Boga ...
Bóg chce wszystkich doprowadzić do zbawienia. Dając mi wolność woli ograniczył jednak samego siebie. Nie może bowiem danej mi wolności wycofać, nawet jeśli ja sam się „pcham ku potępieniu”. Ja zaś nadużywając tejże wolności pozostawiam Bogu coraz mniejsze pole działania, zacieśniam Jego pole manewru, ograniczam coraz bardziej Jego zbawcze możliwości. I dlatego wolność, którą otrzymałem jest z jednej strony największym darem, ale z drugiej jest wyzwaniem, a nadużywana staje się niebezpiecznym igraniem z piekłem. Czy jednak Bóg mógł zrobić coś innego, czy mógł dać mi mniej? Czy może się wycofać z tego daru? Czy może ograniczyć moją wolność? Paradoksalnie więc jest tak, że nadużywając wolności tracę ją.
26 lipca 2008
XVII Niedziela w ciągu roku – A
1Krl 3:5.7-12
W Gibeonie Pan ukazał się Salomonowi w nocy, we śnie. Wtedy rzekł Bóg: Proś o to, co mam ci dać. Teraz więc, o Panie, Boże mój, Tyś ustanowił królem Twego sługę w miejsce Dawida, mego ojca, a ja jestem bardzo młody. Brak mi doświadczenia! Ponadto Twój sługa jest pośród Twego ludu, któryś wybrał, ludu mnogiego, którego nie da się zliczyć ani też spisać, z powodu jego mnóstwa. Racz więc dać Twemu słudze serce pełne rozsądku do sądzenia Twego ludu i rozróżniania dobra od zła, bo któż zdoła sądzić ten lud Twój tak liczny? Spodobało się Panu, że właśnie o to Salomon poprosił. Bóg więc mu powiedział: Ponieważ poprosiłeś o to, a nie poprosiłeś dla siebie o długie życie ani też o bogactwa, i nie poprosiłeś o zgubę twoich nieprzyjaciół, ale poprosiłeś dla siebie o umiejętność rozstrzygania spraw sądowych, więc spełniam twoje pragnienie i daję ci serce mądre i rozsądne, takie, że podobnego tobie przed tobą nie było i po tobie nie będzie.
Rz 8:28-30
Wiemy też, że Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra, z tymi, którzy są powołani według [Jego] zamiaru. Albowiem tych, których od wieków poznał, tych też przeznaczył na to, by się stali na wzór obrazu Jego Syna, aby On był pierworodnym między wielu braćmi. Tych zaś, których przeznaczył, tych też powołał, a których powołał - tych też usprawiedliwił, a których usprawiedliwił - tych też obdarzył chwałą.
Mt 13:44-52
Królestwo niebieskie podobne jest do skarbu ukrytego w roli. Znalazł go pewien człowiek i ukrył ponownie. Z radości poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił tę rolę. Dalej, podobne jest królestwo niebieskie do kupca, poszukującego pięknych pereł. Gdy znalazł jedną drogocenną perłę, poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił ją. Dalej, podobne jest królestwo niebieskie do sieci, zarzuconej w morze i zagarniającej ryby wszelkiego rodzaju. Gdy się napełniła, wyciągnęli ją na brzeg i usiadłszy, dobre zebrali w naczynia, a złe odrzucili. Tak będzie przy końcu świata: wyjdą aniołowie, wyłączą złych spośród sprawiedliwych i wrzucą w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. Zrozumieliście to wszystko? Odpowiedzieli Mu: Tak jest. A On rzekł do nich: Dlatego każdy uczony w Piśmie, który stał się uczniem królestwa niebieskiego, podobny jest do ojca rodziny, który ze swego skarbca wydobywa rzeczy nowe i stare.
Skarbem jest Królestwo Boże
Kolejne dwie przypowieści porównują Królestwo Boże do skarbu ukrytego w ziemi i do sieci rybaka. Aby jednak znaleźć skarb trzeba być radykalnym, trzeba pozbyć się wszystkiego. Co to znaczy? Czy nie jest to kolejna "poprzeczka nie do przeskoczenia" dla normalnego człowieka? Co znaczy sprzedać wszystko, co się posiada aby nabyć znaleziony, ukryty w ziemi skarb? Jezus nie wymaga od nas na pewno rzeczy niemożliwych. Wie jednak, że tak łatwo przywiązujemy się do drobnostek, do rzeczy i spraw nieważnych, które na dobrą sprawę nam tylko przeszkadzają. Ale czy też nie jest i tak, że dla innych ziemskich dóbr poświęcamy wiele, czasami zbyt wiele, włącznie z naszymi przekonaniami i prawdą, a jednocześnie dla dóbr wiecznych, dla wiary, dla Królestwa Bożego tak trudno jest nam poświęcić nawet odrobinę czasu w niedzielny poranek?
Podstawowym jednak warunkiem nabycia skarbu jest jego znalezienie, odkrycie, że jest to skarb, że warto temu wiele poświęcić, że warto coś za to dać. Dopóki będę widział sprawy Boże jedynie w perspektywie przyzwyczajeń i tradycji, mniej lub bardziej rutynowych czynności, nie odkryję faktu, że Królestwo Boże jest prawdziwym skarbem. Dlatego -być może- tak wielu jest we współczesnym świecie katolików letnich, nijakich, niedzielnych a nawet tylko świątecznych. Dlatego -być może- tak często słyszy się absurdalne w końcu zdanie: "jestem wierzący, ale nie praktykujący". Ci, tak zwani wierzący-niepraktykujacy nie odkryli jeszcze skarbu, oni nie dostrzegli jeszcze jego wartości. Ktoś im wmówił jedynie, że jest to skarb i tak na wszelki wypadek, gdyby to okazało się prawdą deklarują swoja przynależność do Królestwa Bożego. Ktoś, kto dostrzegł wartość Królestwa Bożego jest naprawdę zdolny poświęcić wiele, a nawet wszystko, dla owego, niewątpliwego Skarbu.
I przypowieść o sieci zagarniającej różnego rodzaju ryby. Chyba można by połączyć ją z poprzednią przypowieścią mówiąc, że jest w Królestwie Niebieskim miejsce dla wszystkich, chociaż w ostatecznym rozrachunku nie wszyscy tam wejdą, bo nie wszyscy zdołali rozpoznać Jego wartość ... Smutne i bardzo bolesne, a nawet przerażające, ale jest to nic więcej tylko konsekwencja naszej wolności, ofiarowanej nam przez Stwórcę. Zawsze mogę odrzucić Bożą propozycję, zawsze mogę (bo jestem wolny) wybrać pozorne skarby i wartości mniejsze lub pseudo-wartości, a zlekceważyć wartość i skarb największy. Zawsze mogę bo Bóg dał mi wolność i ode mnie zależy jaki z niej zrobię użytek ...
Obym w zalewie wartości pozornych i doczesnych nie przeoczył wartości największej.
W Gibeonie Pan ukazał się Salomonowi w nocy, we śnie. Wtedy rzekł Bóg: Proś o to, co mam ci dać. Teraz więc, o Panie, Boże mój, Tyś ustanowił królem Twego sługę w miejsce Dawida, mego ojca, a ja jestem bardzo młody. Brak mi doświadczenia! Ponadto Twój sługa jest pośród Twego ludu, któryś wybrał, ludu mnogiego, którego nie da się zliczyć ani też spisać, z powodu jego mnóstwa. Racz więc dać Twemu słudze serce pełne rozsądku do sądzenia Twego ludu i rozróżniania dobra od zła, bo któż zdoła sądzić ten lud Twój tak liczny? Spodobało się Panu, że właśnie o to Salomon poprosił. Bóg więc mu powiedział: Ponieważ poprosiłeś o to, a nie poprosiłeś dla siebie o długie życie ani też o bogactwa, i nie poprosiłeś o zgubę twoich nieprzyjaciół, ale poprosiłeś dla siebie o umiejętność rozstrzygania spraw sądowych, więc spełniam twoje pragnienie i daję ci serce mądre i rozsądne, takie, że podobnego tobie przed tobą nie było i po tobie nie będzie.
Rz 8:28-30
Wiemy też, że Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra, z tymi, którzy są powołani według [Jego] zamiaru. Albowiem tych, których od wieków poznał, tych też przeznaczył na to, by się stali na wzór obrazu Jego Syna, aby On był pierworodnym między wielu braćmi. Tych zaś, których przeznaczył, tych też powołał, a których powołał - tych też usprawiedliwił, a których usprawiedliwił - tych też obdarzył chwałą.
Mt 13:44-52
Królestwo niebieskie podobne jest do skarbu ukrytego w roli. Znalazł go pewien człowiek i ukrył ponownie. Z radości poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił tę rolę. Dalej, podobne jest królestwo niebieskie do kupca, poszukującego pięknych pereł. Gdy znalazł jedną drogocenną perłę, poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił ją. Dalej, podobne jest królestwo niebieskie do sieci, zarzuconej w morze i zagarniającej ryby wszelkiego rodzaju. Gdy się napełniła, wyciągnęli ją na brzeg i usiadłszy, dobre zebrali w naczynia, a złe odrzucili. Tak będzie przy końcu świata: wyjdą aniołowie, wyłączą złych spośród sprawiedliwych i wrzucą w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. Zrozumieliście to wszystko? Odpowiedzieli Mu: Tak jest. A On rzekł do nich: Dlatego każdy uczony w Piśmie, który stał się uczniem królestwa niebieskiego, podobny jest do ojca rodziny, który ze swego skarbca wydobywa rzeczy nowe i stare.
Skarbem jest Królestwo Boże
Kolejne dwie przypowieści porównują Królestwo Boże do skarbu ukrytego w ziemi i do sieci rybaka. Aby jednak znaleźć skarb trzeba być radykalnym, trzeba pozbyć się wszystkiego. Co to znaczy? Czy nie jest to kolejna "poprzeczka nie do przeskoczenia" dla normalnego człowieka? Co znaczy sprzedać wszystko, co się posiada aby nabyć znaleziony, ukryty w ziemi skarb? Jezus nie wymaga od nas na pewno rzeczy niemożliwych. Wie jednak, że tak łatwo przywiązujemy się do drobnostek, do rzeczy i spraw nieważnych, które na dobrą sprawę nam tylko przeszkadzają. Ale czy też nie jest i tak, że dla innych ziemskich dóbr poświęcamy wiele, czasami zbyt wiele, włącznie z naszymi przekonaniami i prawdą, a jednocześnie dla dóbr wiecznych, dla wiary, dla Królestwa Bożego tak trudno jest nam poświęcić nawet odrobinę czasu w niedzielny poranek?
Podstawowym jednak warunkiem nabycia skarbu jest jego znalezienie, odkrycie, że jest to skarb, że warto temu wiele poświęcić, że warto coś za to dać. Dopóki będę widział sprawy Boże jedynie w perspektywie przyzwyczajeń i tradycji, mniej lub bardziej rutynowych czynności, nie odkryję faktu, że Królestwo Boże jest prawdziwym skarbem. Dlatego -być może- tak wielu jest we współczesnym świecie katolików letnich, nijakich, niedzielnych a nawet tylko świątecznych. Dlatego -być może- tak często słyszy się absurdalne w końcu zdanie: "jestem wierzący, ale nie praktykujący". Ci, tak zwani wierzący-niepraktykujacy nie odkryli jeszcze skarbu, oni nie dostrzegli jeszcze jego wartości. Ktoś im wmówił jedynie, że jest to skarb i tak na wszelki wypadek, gdyby to okazało się prawdą deklarują swoja przynależność do Królestwa Bożego. Ktoś, kto dostrzegł wartość Królestwa Bożego jest naprawdę zdolny poświęcić wiele, a nawet wszystko, dla owego, niewątpliwego Skarbu.
I przypowieść o sieci zagarniającej różnego rodzaju ryby. Chyba można by połączyć ją z poprzednią przypowieścią mówiąc, że jest w Królestwie Niebieskim miejsce dla wszystkich, chociaż w ostatecznym rozrachunku nie wszyscy tam wejdą, bo nie wszyscy zdołali rozpoznać Jego wartość ... Smutne i bardzo bolesne, a nawet przerażające, ale jest to nic więcej tylko konsekwencja naszej wolności, ofiarowanej nam przez Stwórcę. Zawsze mogę odrzucić Bożą propozycję, zawsze mogę (bo jestem wolny) wybrać pozorne skarby i wartości mniejsze lub pseudo-wartości, a zlekceważyć wartość i skarb największy. Zawsze mogę bo Bóg dał mi wolność i ode mnie zależy jaki z niej zrobię użytek ...
Obym w zalewie wartości pozornych i doczesnych nie przeoczył wartości największej.
15 lipca 2008
strony polecane...
naprawdę warto odwiedzić poniższe strony:
• bEZ sLOGANU
• www.list.pl
• www.milujciesie
• Polonica
• Bestie końca czasów
• bEZ sLOGANU
• www.list.pl
• www.milujciesie
• Polonica
• Bestie końca czasów
Światowy Dzień Młodzieży – 15 20 lipca 2008 - Sydney
„tylko Chrystus może zaspokoić najgłębsze pragnienia ludzkiego serca; tylko On zdolny jest uczłowieczyć ludzkość i doprowadzić ją do przebóstwienia. Dlatego jak nigdy, jest dziś niezbędne przepowiadanie Ewangelii i dawanie świadectwa wierze. Jednak apostolska i misyjna owocność nie jest przede wszystkim rezultatem mądrze wypracowanych i skutecznych programów i metod duszpasterskich. Skuteczność misji wymaga bowiem dawania świadectwa „miłości i radości, jakimi Duch Święty napełnia serca wiernych”.
Benedykt XVI
Benedykt XVI
14 lipca 2008
jeszcze o Agacie
„agitacja proaborcyjna nazywana jest pomocą, natomiast działania na rzecz dobra dwójki dzieci, w tym jednego nienarodzonego określa się jako „nękanie” ...
Jak bardzo pomieszano nam język, jak bardzo próbuje się zło nazywać dobrem, a dobro przestępstwem ... toż to jest paranoja. Ale tak, to pochodzi od ojca wszelkiego kłamstwa i przewrotności ...
Wierzę jednak, że rozum każdego psychicznie zdrowego człowieka zbuntuje się przeciwko takiej manipulacji.
Uważajcie na słowa, uważajcie na to, kto i jak próbuje zmieniać sens podstawowych pojęć!!!!
Jak bardzo pomieszano nam język, jak bardzo próbuje się zło nazywać dobrem, a dobro przestępstwem ... toż to jest paranoja. Ale tak, to pochodzi od ojca wszelkiego kłamstwa i przewrotności ...
Wierzę jednak, że rozum każdego psychicznie zdrowego człowieka zbuntuje się przeciwko takiej manipulacji.
Uważajcie na słowa, uważajcie na to, kto i jak próbuje zmieniać sens podstawowych pojęć!!!!
drastyczna i nieludzka „pomoc” ...
Wielką pomyłką jest też założenie, że dla kobiety ciężarnej w wyniku gwałtu aborcja jest jakimkolwiek rozwiązaniem. Zabicie dziecka jest drugim gwałtem, tym razem zadanym samej sobie, w czasie wielkiej traumy, kiedy wybory skrzywdzonej kobiety trudno uznać za racjonalne. Nie wspominając już o tym, że podczas gdy zwyrodnialec dostaje kilka lat w zawieszeniu, dwunastotygodniowe dziecko, brutalnie zamordowane, płaci za zbrodnię ojca w zbiorniku na odpadki szpitalne.
……
Nie zabijaj
W kraju Jana Pawła II nie można nie przypomnieć nauczania Kościoła, które w tej sprawie jest jednoznaczne. Kto popełnia, pomaga, lub nakłania do aborcji, zaciąga ekskomunikę, której zdjęcie wymaga spowiedzi u wyznaczonego duchownego oraz publicznej ekspiacji. Opinie „ekspertów” medialnych mogą być różne, ale prawo kanoniczne jest jedno. Zarówno Jan Paweł II, jak i Benedykt XVI przypominali katolikom na stanowiskach publicznych o konsekwencjach poparcia aborcji. Jest w Polsce wielu, którzy powinni się w to nauczanie wsłuchać.
za : www.wiara.pl
12 lipca 2008
rok A - XV Niedziela
Iz 55:10-11
Zaiste, podobnie jak ulewa i śnieg spadają z nieba i tam nie powracają, dopóki nie nawodnią ziemi, nie użyźnią jej i nie zapewnią urodzaju, tak iż wydaje nasienie dla siewcy i chleb dla jedzącego, tak słowo, które wychodzi z ust moich, nie wraca do Mnie bezowocne, zanim wpierw nie dokona tego, co chciałem, i nie spełni pomyślnie swego posłannictwa.
Rz 8:18-23
Sądzę bowiem, że cierpień teraźniejszych nie można stawiać na równi z chwałą, która ma się w nas objawić. Bo stworzenie z upragnieniem oczekuje objawienia się synów Bożych. Stworzenie bowiem zostało poddane marności - nie z własnej chęci, ale ze względu na Tego, który je poddał - w nadziei, że również i ono zostanie wyzwolone z niewoli zepsucia, by uczestniczyć w wolności i chwale dzieci Bożych. Wiemy przecież, że całe stworzenie aż dotąd jęczy i wzdycha w bólach rodzenia. Lecz nie tylko ono, ale i my sami, którzy już posiadamy pierwsze dary Ducha, i my również całą istotą swoją wzdychamy, oczekując - odkupienia naszego ciała.
Mt 13:1-23
Owego dnia Jezus wyszedł z domu i usiadł nad jeziorem. Wnet zebrały się koło Niego tłumy tak wielkie, że wszedł do łodzi i usiadł, a cały lud stał na brzegu. I mówił im wiele w przypowieściach tymi słowami:
Oto siewca wyszedł siać. A gdy siał niektóre [ziarna] padły na drogę, nadleciały ptaki i wydziobały je. Inne padły na miejsca skaliste, gdzie niewiele miały ziemi; i wnet powschodziły, bo gleba nie była głęboka. Lecz gdy słońce wzeszło, przypaliły się i uschły, bo nie miały korzenia. Inne znowu padły między ciernie, a ciernie wybujały i zagłuszyły je. Inne w końcu padły na ziemię żyzną i plon wydały, jedno stokrotny, drugie sześćdziesięciokrotny, a inne trzydziestokrotny.
Kto ma uszy, niechaj słucha!
Przystąpili do Niego uczniowie i zapytali: Dlaczego w przypowieściach mówisz do nich? On im odpowiedział: Wam dano poznać tajemnice królestwa niebieskiego, im zaś nie dano. Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. Dlatego mówię do nich w przypowieściach, że otwartymi oczami nie widzą i otwartymi uszami nie słyszą ani nie rozumieją. Tak spełnia się na nich przepowiednia Izajasza: Słuchać będziecie, a nie zrozumiecie, patrzeć będziecie, a nie zobaczycie. Bo stwardniało serce tego ludu, ich uszy stępiały i oczy swe zamknęli, żeby oczami nie widzieli ani uszami nie słyszeli, ani swym sercem nie rozumieli: i nie nawrócili się, abym ich uzdrowił. Lecz szczęśliwe oczy wasze, że widzą, i uszy wasze, że słyszą. Bo zaprawdę, powiadam wam: Wielu proroków i sprawiedliwych pragnęło ujrzeć to, na co wy patrzycie, a nie ujrzeli; i usłyszeć to, co wy słyszycie, a nie usłyszeli.
Wy zatem posłuchajcie przypowieści o siewcy!
Do każdego, kto słucha słowa o królestwie, a nie rozumie go, przychodzi Zły i porywa to, co zasiane jest w jego sercu. Takiego człowieka oznacza ziarno posiane na drodze. Posiane na miejsce skaliste oznacza tego, kto słucha słowa i natychmiast z radością je przyjmuje; ale nie ma w sobie korzenia, lecz jest niestały. Gdy przyjdzie ucisk lub prześladowanie z powodu słowa, zaraz się załamuje. Posiane między ciernie oznacza tego, kto słucha słowa, lecz troski doczesne i ułuda bogactwa zagłuszają słowo, tak że zostaje bezowocne. Posiane w końcu na ziemię żyzną oznacza tego, kto słucha słowa i rozumie je. On też wydaje plon: jeden stokrotny, drugi sześćdziesięciokrotny, inny trzydziestokrotny.
Niektóre ziarna padły na drogę ...
Bardzo często doświadczamy w naszym osobistym życiu tego o czym mówi Chrystus w dzisiejszej Ewangelii. Często słyszymy Jego słowo, zachwycamy się nim, widzimy w nim mądrość i wartości jakie w sobie niesie, ale jakoś dziwnie szybko o nim zapominamy. Różnego rodzaju ptaki je wydziobują, troski dnia powszedniego je zagłuszają, wysycha i więdnie w nas, bo jest bez korzenia. A my na to pozwalamy, nie staramy się tegoż ziarna w sobie zachować, nie dbamy o jego wzrost i rozwój. Czyż i nam miałby Chrystus zarzucić: "Słuchacie a nie rozumiecie, patrzycie a nie widzicie, bo stwardniało wasze serce i uszy wasze stępiały"?
Jak to się dzieje, że o tylu już lat słucham Słowa Bożego, chociażby tylko w czasie niedzielnych Mszy świętych i jakoś jest mi ono nadal obce, nie rozumiem go i nawet nie próbuję zapamiętać?
Pracując jeszcze w Polsce zrobiłem taki mały eksperyment. Po niedzielnych Mszach świętych wychodziłem przed kościół i w przyjacielskiej rozmowie pytałem znajomych o różne drobne wydarzenia minionego tygodnia. Było to w czasie jakichś rozgrywek piłkarskich, więc pytałem o wyniki meczów, o to kto strzelił bramkę, w której minucie ... itp. drobnostki. I co ciekawe większość z nich była doskonale w tym zorientowana. Tylko nieliczni usprawiedliwiali się, że ich to za bardzo nie interesuje, lub że nie pamiętają. na zakończenie takiej rozmowy zadawałem jeszcze jedno niewinne pytanie: "A czy pamięta Pani (Pan) jakie były czytania dzisiejszej Mszy świętej?" I co ciekawe tylko nieliczni, bardzo nieliczni umieli mi na to pytanie odpowiedzieć. Większość usprawiedliwiała się brakiem pamięci, znużeniem, nieuwagą .... Jednym uchem wleciało, drugim ... uleciało ... ptaki niebieskie wydziobały, ciernie zagłuszyły, słońce wypaliło ... Słowo Boże z mego serca ....
Daj mi Panie uwagę i skupienie w słuchaniu Twego Słowa,
abym nie był jałowym polem, drogą po której wszyscy przechodzą, ziemią wyschniętą.
Homilia alternatywna
Utopieni w słowach bez znaczenia
Zdewaluowało się słowo w dzisiejszym świecie. Cieknie one zewsząd w nadmiarze i topi nas swoją pustką i bezsensem. Bezsensowne i okrągłe mowy polityków, jałowe dyskusje, które do niczego nie prowadzą, wszechobecna i arogancka reklama, hałaśliwa muzyka ... wszystko to powoduje, że nasz słuch tępieje, ze wyłączamy się i nie słuchamy co się do nas mówi. Widoczne to jest na przykład w rozmowach między ludźmi, ktoś coś mówi, a jego słuchacz bezwiednie kiwa głową i beznamiętnie powtarza: „no, no, tak, oczywiście” zupełnie nie zwracając uwagi na to co inny do niego mówi. Jesteśmy zmęczeni hałasem, szumem, potokami i strumieniami lejącego się zewsząd słowa, które nie niesie ze sobą żadnych istotnych treści. I aby się przed tym bronić zamykamy uszy. Niby słuchamy, ale nie słyszymy, czasami słuchamy i słyszymy, ale nie rozumiemy, a nawet kiedy rozumiemy to niejednokrotnie nie akceptujemy tego co słyszymy. Pojawia się jakaś wielostopniowa i wielopoziomowa głuchota. Słuchając i słysząc, rozumiejąc i nawet czasami akceptując, niejednokrotnie nie umiemy lub po prostu nie chcemy pójść za usłyszanym słowem, zastosować tego na co wyraziliśmy nawet naszą zgodę.
Dobrze, że się w ten sposób bronimy przed zalewem i powodzią słów bezsensownych, bez znaczenia, bez głębszej, wewnętrznej treści. Inaczej przecież nasz system nerwowy eksplodowałby w krótkim czasie z przesytu i nadmiaru absurdu, który nas próbuje zagarnąć. Co więcej, rozpowszechniony sceptycyzm i relatywizm powoduje, że do wszystkiego odnosimy się z dużą rezerwą, że wszystko co do nas dociera odbieramy i przyjmujemy z nieufnością i podejrzliwością, zostawiając sobie zawsze furtkę w postaci: „może tak, a może nie, kto to wie?” I znowu należy powiedzieć: „to dobrze, że jesteśmy nieufni, bo gdybyśmy tak wszystko przyjmowali bezkrytycznie, to przecież tyle bzdur i zła próbuje się nam wciskać, że od ich nadmiaru można by zwariować”.
Z drugiej jednak strony ten wszechobecny i męczący hałas i szum, wszechogarniający sceptycyzm i podejrzliwość mają i swoje ujemne skutki. Wszystkie te systemy obronne przenosimy bowiem bezkrytycznie na stosunek do Słowa Bożego. Nie słuchamy Go, wyłączamy się i Ono do nas nie dociera. A kiedy nawet do nas dociera, bardzo często nie zdajemy sobie trudu, aby je zgłębić czy zrozumieć. Niejednokrotnie nawet zrozumiawszy, nie chcemy Go zaakceptować, bo zbyt wiele od nas wymaga, bo jest czasami dla nas za bardzo radykalne. Słuchając jesteśmy głusi, rozumiejąc nie chcemy przyjąć, przyjmując nie umiemy Słowa Bożego wprowadzić w czyn, bo tak wiele nam w tym przeszkadza.
O tym wszystkim mówi Jezus w dzisiejszej Ewangelii używając paraboli o siewcy, podsumowując ją na zakończenie: "Słuchacie a nie rozumiecie, patrzycie a nie widzicie, bo stwardniało wasze serce i uszy wasze stępiały" Czy zdajemy sobie sprawę z tego, ze w ten sposób odcinamy się od Prawdy, od Życia, od samego Boga, Który przecież posłał swoje Słowo Przedwieczne nie po to, aby Ono nas zalało powodzią bezsensu i pustki, ale po to, aby nas zbawić?
I tak oto -z naszej winy- Słowo Boże pozostaje bezskuteczne i bezowocne w naszym życiu, bo słuchając Go nie słyszymy, nie rozumiemy, nie akceptujemy, nie zgłębiamy i nie wprowadzamy w życie, bo wydziobują je ptaki sceptycyzmu, bo zagłuszają je ciernie lenistwa i trosk codziennych, bo wysycha ono na pustyni naszych zatwardziałych serc.
A gdybyśmy Je przyjęli wydałoby Ono w nas plon ... wielokrotny plon dobra.
Zaiste, podobnie jak ulewa i śnieg spadają z nieba i tam nie powracają, dopóki nie nawodnią ziemi, nie użyźnią jej i nie zapewnią urodzaju, tak iż wydaje nasienie dla siewcy i chleb dla jedzącego, tak słowo, które wychodzi z ust moich, nie wraca do Mnie bezowocne, zanim wpierw nie dokona tego, co chciałem, i nie spełni pomyślnie swego posłannictwa.
Rz 8:18-23
Sądzę bowiem, że cierpień teraźniejszych nie można stawiać na równi z chwałą, która ma się w nas objawić. Bo stworzenie z upragnieniem oczekuje objawienia się synów Bożych. Stworzenie bowiem zostało poddane marności - nie z własnej chęci, ale ze względu na Tego, który je poddał - w nadziei, że również i ono zostanie wyzwolone z niewoli zepsucia, by uczestniczyć w wolności i chwale dzieci Bożych. Wiemy przecież, że całe stworzenie aż dotąd jęczy i wzdycha w bólach rodzenia. Lecz nie tylko ono, ale i my sami, którzy już posiadamy pierwsze dary Ducha, i my również całą istotą swoją wzdychamy, oczekując - odkupienia naszego ciała.
Mt 13:1-23
Owego dnia Jezus wyszedł z domu i usiadł nad jeziorem. Wnet zebrały się koło Niego tłumy tak wielkie, że wszedł do łodzi i usiadł, a cały lud stał na brzegu. I mówił im wiele w przypowieściach tymi słowami:
Oto siewca wyszedł siać. A gdy siał niektóre [ziarna] padły na drogę, nadleciały ptaki i wydziobały je. Inne padły na miejsca skaliste, gdzie niewiele miały ziemi; i wnet powschodziły, bo gleba nie była głęboka. Lecz gdy słońce wzeszło, przypaliły się i uschły, bo nie miały korzenia. Inne znowu padły między ciernie, a ciernie wybujały i zagłuszyły je. Inne w końcu padły na ziemię żyzną i plon wydały, jedno stokrotny, drugie sześćdziesięciokrotny, a inne trzydziestokrotny.
Kto ma uszy, niechaj słucha!
Przystąpili do Niego uczniowie i zapytali: Dlaczego w przypowieściach mówisz do nich? On im odpowiedział: Wam dano poznać tajemnice królestwa niebieskiego, im zaś nie dano. Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. Dlatego mówię do nich w przypowieściach, że otwartymi oczami nie widzą i otwartymi uszami nie słyszą ani nie rozumieją. Tak spełnia się na nich przepowiednia Izajasza: Słuchać będziecie, a nie zrozumiecie, patrzeć będziecie, a nie zobaczycie. Bo stwardniało serce tego ludu, ich uszy stępiały i oczy swe zamknęli, żeby oczami nie widzieli ani uszami nie słyszeli, ani swym sercem nie rozumieli: i nie nawrócili się, abym ich uzdrowił. Lecz szczęśliwe oczy wasze, że widzą, i uszy wasze, że słyszą. Bo zaprawdę, powiadam wam: Wielu proroków i sprawiedliwych pragnęło ujrzeć to, na co wy patrzycie, a nie ujrzeli; i usłyszeć to, co wy słyszycie, a nie usłyszeli.
Wy zatem posłuchajcie przypowieści o siewcy!
Do każdego, kto słucha słowa o królestwie, a nie rozumie go, przychodzi Zły i porywa to, co zasiane jest w jego sercu. Takiego człowieka oznacza ziarno posiane na drodze. Posiane na miejsce skaliste oznacza tego, kto słucha słowa i natychmiast z radością je przyjmuje; ale nie ma w sobie korzenia, lecz jest niestały. Gdy przyjdzie ucisk lub prześladowanie z powodu słowa, zaraz się załamuje. Posiane między ciernie oznacza tego, kto słucha słowa, lecz troski doczesne i ułuda bogactwa zagłuszają słowo, tak że zostaje bezowocne. Posiane w końcu na ziemię żyzną oznacza tego, kto słucha słowa i rozumie je. On też wydaje plon: jeden stokrotny, drugi sześćdziesięciokrotny, inny trzydziestokrotny.
Niektóre ziarna padły na drogę ...
Bardzo często doświadczamy w naszym osobistym życiu tego o czym mówi Chrystus w dzisiejszej Ewangelii. Często słyszymy Jego słowo, zachwycamy się nim, widzimy w nim mądrość i wartości jakie w sobie niesie, ale jakoś dziwnie szybko o nim zapominamy. Różnego rodzaju ptaki je wydziobują, troski dnia powszedniego je zagłuszają, wysycha i więdnie w nas, bo jest bez korzenia. A my na to pozwalamy, nie staramy się tegoż ziarna w sobie zachować, nie dbamy o jego wzrost i rozwój. Czyż i nam miałby Chrystus zarzucić: "Słuchacie a nie rozumiecie, patrzycie a nie widzicie, bo stwardniało wasze serce i uszy wasze stępiały"?
Jak to się dzieje, że o tylu już lat słucham Słowa Bożego, chociażby tylko w czasie niedzielnych Mszy świętych i jakoś jest mi ono nadal obce, nie rozumiem go i nawet nie próbuję zapamiętać?
Pracując jeszcze w Polsce zrobiłem taki mały eksperyment. Po niedzielnych Mszach świętych wychodziłem przed kościół i w przyjacielskiej rozmowie pytałem znajomych o różne drobne wydarzenia minionego tygodnia. Było to w czasie jakichś rozgrywek piłkarskich, więc pytałem o wyniki meczów, o to kto strzelił bramkę, w której minucie ... itp. drobnostki. I co ciekawe większość z nich była doskonale w tym zorientowana. Tylko nieliczni usprawiedliwiali się, że ich to za bardzo nie interesuje, lub że nie pamiętają. na zakończenie takiej rozmowy zadawałem jeszcze jedno niewinne pytanie: "A czy pamięta Pani (Pan) jakie były czytania dzisiejszej Mszy świętej?" I co ciekawe tylko nieliczni, bardzo nieliczni umieli mi na to pytanie odpowiedzieć. Większość usprawiedliwiała się brakiem pamięci, znużeniem, nieuwagą .... Jednym uchem wleciało, drugim ... uleciało ... ptaki niebieskie wydziobały, ciernie zagłuszyły, słońce wypaliło ... Słowo Boże z mego serca ....
Daj mi Panie uwagę i skupienie w słuchaniu Twego Słowa,
abym nie był jałowym polem, drogą po której wszyscy przechodzą, ziemią wyschniętą.
Homilia alternatywna
Utopieni w słowach bez znaczenia
Zdewaluowało się słowo w dzisiejszym świecie. Cieknie one zewsząd w nadmiarze i topi nas swoją pustką i bezsensem. Bezsensowne i okrągłe mowy polityków, jałowe dyskusje, które do niczego nie prowadzą, wszechobecna i arogancka reklama, hałaśliwa muzyka ... wszystko to powoduje, że nasz słuch tępieje, ze wyłączamy się i nie słuchamy co się do nas mówi. Widoczne to jest na przykład w rozmowach między ludźmi, ktoś coś mówi, a jego słuchacz bezwiednie kiwa głową i beznamiętnie powtarza: „no, no, tak, oczywiście” zupełnie nie zwracając uwagi na to co inny do niego mówi. Jesteśmy zmęczeni hałasem, szumem, potokami i strumieniami lejącego się zewsząd słowa, które nie niesie ze sobą żadnych istotnych treści. I aby się przed tym bronić zamykamy uszy. Niby słuchamy, ale nie słyszymy, czasami słuchamy i słyszymy, ale nie rozumiemy, a nawet kiedy rozumiemy to niejednokrotnie nie akceptujemy tego co słyszymy. Pojawia się jakaś wielostopniowa i wielopoziomowa głuchota. Słuchając i słysząc, rozumiejąc i nawet czasami akceptując, niejednokrotnie nie umiemy lub po prostu nie chcemy pójść za usłyszanym słowem, zastosować tego na co wyraziliśmy nawet naszą zgodę.
Dobrze, że się w ten sposób bronimy przed zalewem i powodzią słów bezsensownych, bez znaczenia, bez głębszej, wewnętrznej treści. Inaczej przecież nasz system nerwowy eksplodowałby w krótkim czasie z przesytu i nadmiaru absurdu, który nas próbuje zagarnąć. Co więcej, rozpowszechniony sceptycyzm i relatywizm powoduje, że do wszystkiego odnosimy się z dużą rezerwą, że wszystko co do nas dociera odbieramy i przyjmujemy z nieufnością i podejrzliwością, zostawiając sobie zawsze furtkę w postaci: „może tak, a może nie, kto to wie?” I znowu należy powiedzieć: „to dobrze, że jesteśmy nieufni, bo gdybyśmy tak wszystko przyjmowali bezkrytycznie, to przecież tyle bzdur i zła próbuje się nam wciskać, że od ich nadmiaru można by zwariować”.
Z drugiej jednak strony ten wszechobecny i męczący hałas i szum, wszechogarniający sceptycyzm i podejrzliwość mają i swoje ujemne skutki. Wszystkie te systemy obronne przenosimy bowiem bezkrytycznie na stosunek do Słowa Bożego. Nie słuchamy Go, wyłączamy się i Ono do nas nie dociera. A kiedy nawet do nas dociera, bardzo często nie zdajemy sobie trudu, aby je zgłębić czy zrozumieć. Niejednokrotnie nawet zrozumiawszy, nie chcemy Go zaakceptować, bo zbyt wiele od nas wymaga, bo jest czasami dla nas za bardzo radykalne. Słuchając jesteśmy głusi, rozumiejąc nie chcemy przyjąć, przyjmując nie umiemy Słowa Bożego wprowadzić w czyn, bo tak wiele nam w tym przeszkadza.
O tym wszystkim mówi Jezus w dzisiejszej Ewangelii używając paraboli o siewcy, podsumowując ją na zakończenie: "Słuchacie a nie rozumiecie, patrzycie a nie widzicie, bo stwardniało wasze serce i uszy wasze stępiały" Czy zdajemy sobie sprawę z tego, ze w ten sposób odcinamy się od Prawdy, od Życia, od samego Boga, Który przecież posłał swoje Słowo Przedwieczne nie po to, aby Ono nas zalało powodzią bezsensu i pustki, ale po to, aby nas zbawić?
I tak oto -z naszej winy- Słowo Boże pozostaje bezskuteczne i bezowocne w naszym życiu, bo słuchając Go nie słyszymy, nie rozumiemy, nie akceptujemy, nie zgłębiamy i nie wprowadzamy w życie, bo wydziobują je ptaki sceptycyzmu, bo zagłuszają je ciernie lenistwa i trosk codziennych, bo wysycha ono na pustyni naszych zatwardziałych serc.
A gdybyśmy Je przyjęli wydałoby Ono w nas plon ... wielokrotny plon dobra.
11 lipca 2008
to jest prawdziwe ...
Za Jezusem idzie się z własnego wyboru. I powinni iść za Nim – uwaga! – wyłącznie grzesznicy. Wyłącznie!
Ale właśnie w tym problem, że dziś mało kto uważa się za grzesznika. Teraz ludzie nie grzeszą – oni mają tylko różne poglądy, preferencje i orientacje.
Za Jezusem powinni iść ludzie słabi, ale dziś mamy samych mocarzy.
Powinni iść słuchacze, a mamy gadaczy.
Zamiast uczniów, ciągnie się za Jezusem tłum jego nauczycieli. Tacy wiedzą lepiej, co jest dobre i zamiast Jezusa słuchać, chcą, żeby firmował ich własne poglądy.
za: Gość Niedzielny
Niestety mentalność supermarketu wdarła się siłą do naszego katolickiego myślenia. I dlatego pewnie w Kościele Chrystusowym zachowujemy się jak w supermarkecie, wybierając to co nam odpowiada i odrzucając, to co nam nie odpowiada. Ale tak postępując tworzymy sobie nasza własną „home made” religię, która nie ma nic wspólnego z Chrystusem i Jego nauczaniem. Jest wygodna i „przykrojona na miarę”, ale niestety jest fałszywa, tak samo jak produkowane w domu chałupniczą metodą pieniądze.
Ale właśnie w tym problem, że dziś mało kto uważa się za grzesznika. Teraz ludzie nie grzeszą – oni mają tylko różne poglądy, preferencje i orientacje.
Za Jezusem powinni iść ludzie słabi, ale dziś mamy samych mocarzy.
Powinni iść słuchacze, a mamy gadaczy.
Zamiast uczniów, ciągnie się za Jezusem tłum jego nauczycieli. Tacy wiedzą lepiej, co jest dobre i zamiast Jezusa słuchać, chcą, żeby firmował ich własne poglądy.
za: Gość Niedzielny
Niestety mentalność supermarketu wdarła się siłą do naszego katolickiego myślenia. I dlatego pewnie w Kościele Chrystusowym zachowujemy się jak w supermarkecie, wybierając to co nam odpowiada i odrzucając, to co nam nie odpowiada. Ale tak postępując tworzymy sobie nasza własną „home made” religię, która nie ma nic wspólnego z Chrystusem i Jego nauczaniem. Jest wygodna i „przykrojona na miarę”, ale niestety jest fałszywa, tak samo jak produkowane w domu chałupniczą metodą pieniądze.
9 lipca 2008
za cenę niewinnych istnień ...
Z ks. dr. Piotrem H. Kieniewiczem MIC z Instytutu Teologii Moralnej KUL rozmawia Urszula Buglewicz Premier Donald Tusk i minister zdrowia Ewa Kopacz zadeklarowali, że wkrótce zajmą się sprawą refundacji sztucznego zapłodnienia. Wywiad, który zamieszczamy, wyjaśnia, dlaczego techniki zapłodnienia in vitro są negatywnie oceniane przez Kościół.
Niedziela, 24-31 grudnia 2007
Urszula Buglewicz: – Na czym polega metoda in vitro?
Ks. dr Piotr H. Kieniewicz: – Metoda in vitro dotyczy sytuacji, w której małżonkowie nie mogą mieć potomstwa poczętego w naturalny sposób. Doświadczenie pokazuje, że legalizacja procedur in vitro bardzo szybko przestaje dotyczyć wyłącznie małżonków, a zapłodnienia pozaustrojowego domagają się także osoby samotne, żyjące w konkubinatach, a nawet pary homoseksualne. W ten sposób jeszcze wyraźniej widać, że sztuczne zapłodnienie – wbrew medialnym kampaniom – nie jest leczeniem niepłodności, a jedynie procedurą sztucznej reprodukcji.
Istnieją dwa rodzaje sztucznego zapłodnienia: zapłodnienie wewnątrzustrojowe (sztuczna inseminacja) oraz zapłodnienie zewnątrzustrojowe (w probówce, zwane in vitro). Aby doszło do zapłodnienia zewnątrzustrojowego, kobieta przyjmuje najpierw serię zastrzyków hormonalnych, które mają pobudzić jej organizm do tego, by w jajnikach dojrzała większa liczba komórek jajowych, co trwa kilka tygodni. Dojrzałe komórki jajowe – ok. 10, a niekiedy nawet więcej – pobiera się chirurgicznie metodą laparoskopową. Równolegle z pobraniem komórek jajowych, które są zdolne do zostania zapłodnionymi ok. 12 godz., pobiera się od mężczyzny nasienie, zazwyczaj metodą masturbacyjną (ewentualnie chirurgiczną). Nasienie poddawane jest procedurze selekcji, tak aby do zapłodnienia wykorzystać jedynie w pełni zdrowe plemniki.
Samo zapłodnienie dokonywane jest na dwa sposoby. Starsza technika polega na tym, że umieszczoną w probówce komórkę jajową wprowadza się w otoczenie plemników, żeby w sposób naturalny doszło do zapłodnienia. Metoda nowsza polega na iniekcji plemnika do wnętrza komórki jajowej. Zapłodnione komórki, czyli embriony (po prostu dzieci) dojrzewają w warunkach laboratoryjnych ok. 6-7 dni do stadium blastocysty. W naturalnych warunkach ten czas potrzebny jest na wędrówkę embrionu jajowodami do macicy. Podczas tych kilku dni kobiecie ponownie podawane są hormony, tym razem, aby przygotować jej macicę do przyjęcia zarodków. Następnie dokonuje się selekcji embrionów, spośród nich wybiera się 2-3 najlepiej rozwinięte i wprowadza drogami rodnymi do macicy.
Jeśli implantacja się powiedzie, wówczas ciąża rozwija się normalnie. Jeżeli zagnieżdżą się wszystkie implantowane embriony, zdarza się, że lekarze proponują i dokonują aborcji selektywnej, usuwając najsłabiej rozwijające się embriony. Jeśli implantacja się nie powiedzie, wtedy dokonuje się kolejnych, używając pozostałych embrionów.
– Z jakimi problemami wiąże się stosowanie tej metody?
– Przy stosowaniu tej metody zapładnia się większą liczbę komórek jajowych, niż ostatecznie implantuje się do macicy. Zarodki zostają więc zamrożone (zahibernowane) i w razie potrzeby użyte. Rzecz w tym, że nie zawsze udaje się skutecznie odhibernować embriony rozwinięte do stadium blastocysty. Problem tkwi w technologii hibernacji, która często doprowadza do uszkodzenia struktury komórkowej. Ze względu na to, że nasze komórki składają się w większości z wody, która po zamrożeniu krystalizuje się, zwiększając objętość, dochodzi do rozerwania i zniszczenia struktur wielokomórkowych. Dlatego często jest tak, że po zapłodnieniu część zarodków zamraża się od razu, a tylko części pozwala się rozwijać. Rozwinięte, a niewykorzystane zarodki po prostu się niszczy.
Drugim problemem są konsekwencje zdrowotne, na jakie narażona jest kobieta, spowodowane manipulacjami hormonalnymi.
Trzeci problem stanowi kwestia dawców materiału genetycznego, wykorzystywanego do zapłodnienia in vitro. Zdarza się, że jedno lub oboje małżonków jest w ogóle niepłodne, np. jajniki kobiety nie są w stanie wyprodukować dojrzałych komórek jajowych lub organizm mężczyzny nie produkuje zdolnego do zapłodnienia nasienia. Wtedy medycyna proponuje zapłodnienie heterogeniczne, tzn. że przynajmniej jedna ze stron jest spoza małżeństwa. Mamy tu więc do czynienia ze swego rodzaju biologiczną niewiernością, której owocem może być problem tożsamości dziecka i jego poczucia bezpieczeństwa, bo nie jest dzieckiem swoich rodziców. A w skrajnym przypadku dziecko może mieć aż pięciu rodziców: dwoje bezpłodnych małżonków, dwóch dawców materiału genetycznego i kobietę, która przyjmie ciążę i urodzi dziecko.
– Metoda in vitro budzi wiele wątpliwości natury etycznej i moralnej…
– Kolejny problem jest związany z kwestią integralności aktu małżeńskiego i aktu prokreacji. Otóż Jan Paweł II w „Evangelium vitae” (nr 14) wymienia przyczyny, dla których Kościół jest przeciwny stosowaniu tej metody. Pierwsza z nich jest natury antropologicznej. Zapłodnienie pozaustrojowe narusza integralność aktu małżeńskiego, wyprowadzając prokreację poza kontekst aktu małżeńskiego. Chociaż współżycie małżonków jest okolicznością potrzebną do tego, żeby poczęcie zaistniało, oni sami nie są sprawcami poczęcia, bo to jest pozostawione działaniu Pana Boga. W przypadku zapłodnienia pozaustrojowego poczęcia dokonuje się w sposób techniczny: jego sprawcą jest technik medyczny, który przy pomocy mikropipety zmusza plemnik do wniknięcia do komórki jajowej. Można się spotkać z taką opinią, że jest to proces „prawie” naturalny, ale w tym wypadku „prawie” czyni kolosalną różnicę.
Analizując sytuację od strony biomedycznej, należy stwierdzić, iż nie jest przypadkiem to, że w określonym układzie nie dochodzi do zapłodnienia. Natura, w którą Pan Bóg wpisał mechanizmy obronne, sama się broni przed niedobrymi sytuacjami. Czasem sama konfiguracja materiału genetycznego nie jest dobra, a czasem sposób życia małżonków nie sprzyja posiadaniu potomstwa, o czym ich organizmy wiedzą lepiej, niż oni sami. Trzeba dodać również, że trudno dziś przewidzieć dalekosiężne konsekwencje takich genetycznych manipulacji, bo one uwidaczniają się dopiero w trzecim pokoleniu i dalszych. Luiza Brown, najstarsze dziecko poczęte metodą in vitro, o którym wiemy, przyszła na świat w 1978 r.; dziś ma prawie 30 lat i dwie córki – bliźniaczki. Gdy przyjdą na świat i dorosną jej wnuki (i innych poczętych in vitro dzieci) – a więc dopiero za 40-50 lat – będziemy mogli mówić o jakichkolwiek realnych danych na temat dalszych konsekwencji zdrowotnych stosowania zapłodnienia pozaustrojowego.
Obok wątpliwości natury biomedycznej istnieją – znacznie poważniejsze w moim przekonaniu – problemy antropologiczne. Zapłodnienie pozaustrojowe jest odpowiedzią nauki na żądanie niepłodnych małżeństw, które koniecznie chcą mieć własne dziecko. Innymi słowy – dziecko ma służyć temu, żeby rodzice dobrze się czuli. Instrukcja „Donum vitae” mówi jednak wprost, że dziecko nie jest przedmiotem i prawo do dziecka nie jest prawem do posiadania. Jest prawem do podjęcia godziwych działań, które mogą doprowadzić do poczęcia dziecka i tylko tyle.
Proszę zwrócić uwagę, że jednym dzieciom pozwala się żyć, a inne się wyrzuca, zabija. Są etycy, którzy nie wahają się porównać tej sytuacji do hekatomby znacznie przekraczającej koszmar gułagu i obozów koncentracyjnych II wojny światowej. Trzeba mieć bowiem świadomość, że nie ma zasadniczej różnicy pomiędzy aborcją a zniszczeniem embrionów dzieci poczętych dla potrzeb techniki in vitro. Jeśli ta procedura miałaby być finansowana z budżetu państwa, oznaczałoby to, że będzie finansowana z podatków katolików. Jako katolik nie godzę się ani na to, żeby z moich pieniędzy miały być finansowane procedury, które mają służyć zaspokojeniu niczym nieuzasadnionej potrzebie rodziców, żeby „mieć” dziecko, ani tym bardziej na to, by ceną ich szczęścia była – również finansowana z moich podatków – śmierć wielu niewinnych istnień ludzkich. Niszczenie embrionów „nadliczbowych” jest bezpośrednim zamachem na niewinne życie ludzkie. Przerwanie życia, które zaistniało w probówce, należy postrzegać tak samo, jak zamach na dziecko poczęte w łonie matki.
W Polsce sprawa sztucznego zapłodnienia nie jest prawnie uregulowana, więc, jak dotąd, nie ma na nie formalnego przyzwolenia. Legalizacja procedur in vitro i ich finansowanie z pieniędzy publicznych wprowadziłoby jednak katolików płacących podatki w sytuację pośredniego współuczestnictwa w działaniach wewnętrznie niegodziwych. Prawo niemoralne nie obowiązuje w sumieniu, przeciwnie – chrześcijanin jest wezwany do podjęcia wysiłku w kierunku jego zmiany. Tym bardziej więc polscy katolicy powinni otwarcie sprzeciwić się legalizacji zapłodnienia in vitro i finansowaniu takiej procedury ze środków publicznych.
www.wiara.pl
Niedziela, 24-31 grudnia 2007
Urszula Buglewicz: – Na czym polega metoda in vitro?
Ks. dr Piotr H. Kieniewicz: – Metoda in vitro dotyczy sytuacji, w której małżonkowie nie mogą mieć potomstwa poczętego w naturalny sposób. Doświadczenie pokazuje, że legalizacja procedur in vitro bardzo szybko przestaje dotyczyć wyłącznie małżonków, a zapłodnienia pozaustrojowego domagają się także osoby samotne, żyjące w konkubinatach, a nawet pary homoseksualne. W ten sposób jeszcze wyraźniej widać, że sztuczne zapłodnienie – wbrew medialnym kampaniom – nie jest leczeniem niepłodności, a jedynie procedurą sztucznej reprodukcji.
Istnieją dwa rodzaje sztucznego zapłodnienia: zapłodnienie wewnątrzustrojowe (sztuczna inseminacja) oraz zapłodnienie zewnątrzustrojowe (w probówce, zwane in vitro). Aby doszło do zapłodnienia zewnątrzustrojowego, kobieta przyjmuje najpierw serię zastrzyków hormonalnych, które mają pobudzić jej organizm do tego, by w jajnikach dojrzała większa liczba komórek jajowych, co trwa kilka tygodni. Dojrzałe komórki jajowe – ok. 10, a niekiedy nawet więcej – pobiera się chirurgicznie metodą laparoskopową. Równolegle z pobraniem komórek jajowych, które są zdolne do zostania zapłodnionymi ok. 12 godz., pobiera się od mężczyzny nasienie, zazwyczaj metodą masturbacyjną (ewentualnie chirurgiczną). Nasienie poddawane jest procedurze selekcji, tak aby do zapłodnienia wykorzystać jedynie w pełni zdrowe plemniki.
Samo zapłodnienie dokonywane jest na dwa sposoby. Starsza technika polega na tym, że umieszczoną w probówce komórkę jajową wprowadza się w otoczenie plemników, żeby w sposób naturalny doszło do zapłodnienia. Metoda nowsza polega na iniekcji plemnika do wnętrza komórki jajowej. Zapłodnione komórki, czyli embriony (po prostu dzieci) dojrzewają w warunkach laboratoryjnych ok. 6-7 dni do stadium blastocysty. W naturalnych warunkach ten czas potrzebny jest na wędrówkę embrionu jajowodami do macicy. Podczas tych kilku dni kobiecie ponownie podawane są hormony, tym razem, aby przygotować jej macicę do przyjęcia zarodków. Następnie dokonuje się selekcji embrionów, spośród nich wybiera się 2-3 najlepiej rozwinięte i wprowadza drogami rodnymi do macicy.
Jeśli implantacja się powiedzie, wówczas ciąża rozwija się normalnie. Jeżeli zagnieżdżą się wszystkie implantowane embriony, zdarza się, że lekarze proponują i dokonują aborcji selektywnej, usuwając najsłabiej rozwijające się embriony. Jeśli implantacja się nie powiedzie, wtedy dokonuje się kolejnych, używając pozostałych embrionów.
– Z jakimi problemami wiąże się stosowanie tej metody?
– Przy stosowaniu tej metody zapładnia się większą liczbę komórek jajowych, niż ostatecznie implantuje się do macicy. Zarodki zostają więc zamrożone (zahibernowane) i w razie potrzeby użyte. Rzecz w tym, że nie zawsze udaje się skutecznie odhibernować embriony rozwinięte do stadium blastocysty. Problem tkwi w technologii hibernacji, która często doprowadza do uszkodzenia struktury komórkowej. Ze względu na to, że nasze komórki składają się w większości z wody, która po zamrożeniu krystalizuje się, zwiększając objętość, dochodzi do rozerwania i zniszczenia struktur wielokomórkowych. Dlatego często jest tak, że po zapłodnieniu część zarodków zamraża się od razu, a tylko części pozwala się rozwijać. Rozwinięte, a niewykorzystane zarodki po prostu się niszczy.
Drugim problemem są konsekwencje zdrowotne, na jakie narażona jest kobieta, spowodowane manipulacjami hormonalnymi.
Trzeci problem stanowi kwestia dawców materiału genetycznego, wykorzystywanego do zapłodnienia in vitro. Zdarza się, że jedno lub oboje małżonków jest w ogóle niepłodne, np. jajniki kobiety nie są w stanie wyprodukować dojrzałych komórek jajowych lub organizm mężczyzny nie produkuje zdolnego do zapłodnienia nasienia. Wtedy medycyna proponuje zapłodnienie heterogeniczne, tzn. że przynajmniej jedna ze stron jest spoza małżeństwa. Mamy tu więc do czynienia ze swego rodzaju biologiczną niewiernością, której owocem może być problem tożsamości dziecka i jego poczucia bezpieczeństwa, bo nie jest dzieckiem swoich rodziców. A w skrajnym przypadku dziecko może mieć aż pięciu rodziców: dwoje bezpłodnych małżonków, dwóch dawców materiału genetycznego i kobietę, która przyjmie ciążę i urodzi dziecko.
– Metoda in vitro budzi wiele wątpliwości natury etycznej i moralnej…
– Kolejny problem jest związany z kwestią integralności aktu małżeńskiego i aktu prokreacji. Otóż Jan Paweł II w „Evangelium vitae” (nr 14) wymienia przyczyny, dla których Kościół jest przeciwny stosowaniu tej metody. Pierwsza z nich jest natury antropologicznej. Zapłodnienie pozaustrojowe narusza integralność aktu małżeńskiego, wyprowadzając prokreację poza kontekst aktu małżeńskiego. Chociaż współżycie małżonków jest okolicznością potrzebną do tego, żeby poczęcie zaistniało, oni sami nie są sprawcami poczęcia, bo to jest pozostawione działaniu Pana Boga. W przypadku zapłodnienia pozaustrojowego poczęcia dokonuje się w sposób techniczny: jego sprawcą jest technik medyczny, który przy pomocy mikropipety zmusza plemnik do wniknięcia do komórki jajowej. Można się spotkać z taką opinią, że jest to proces „prawie” naturalny, ale w tym wypadku „prawie” czyni kolosalną różnicę.
Analizując sytuację od strony biomedycznej, należy stwierdzić, iż nie jest przypadkiem to, że w określonym układzie nie dochodzi do zapłodnienia. Natura, w którą Pan Bóg wpisał mechanizmy obronne, sama się broni przed niedobrymi sytuacjami. Czasem sama konfiguracja materiału genetycznego nie jest dobra, a czasem sposób życia małżonków nie sprzyja posiadaniu potomstwa, o czym ich organizmy wiedzą lepiej, niż oni sami. Trzeba dodać również, że trudno dziś przewidzieć dalekosiężne konsekwencje takich genetycznych manipulacji, bo one uwidaczniają się dopiero w trzecim pokoleniu i dalszych. Luiza Brown, najstarsze dziecko poczęte metodą in vitro, o którym wiemy, przyszła na świat w 1978 r.; dziś ma prawie 30 lat i dwie córki – bliźniaczki. Gdy przyjdą na świat i dorosną jej wnuki (i innych poczętych in vitro dzieci) – a więc dopiero za 40-50 lat – będziemy mogli mówić o jakichkolwiek realnych danych na temat dalszych konsekwencji zdrowotnych stosowania zapłodnienia pozaustrojowego.
Obok wątpliwości natury biomedycznej istnieją – znacznie poważniejsze w moim przekonaniu – problemy antropologiczne. Zapłodnienie pozaustrojowe jest odpowiedzią nauki na żądanie niepłodnych małżeństw, które koniecznie chcą mieć własne dziecko. Innymi słowy – dziecko ma służyć temu, żeby rodzice dobrze się czuli. Instrukcja „Donum vitae” mówi jednak wprost, że dziecko nie jest przedmiotem i prawo do dziecka nie jest prawem do posiadania. Jest prawem do podjęcia godziwych działań, które mogą doprowadzić do poczęcia dziecka i tylko tyle.
Proszę zwrócić uwagę, że jednym dzieciom pozwala się żyć, a inne się wyrzuca, zabija. Są etycy, którzy nie wahają się porównać tej sytuacji do hekatomby znacznie przekraczającej koszmar gułagu i obozów koncentracyjnych II wojny światowej. Trzeba mieć bowiem świadomość, że nie ma zasadniczej różnicy pomiędzy aborcją a zniszczeniem embrionów dzieci poczętych dla potrzeb techniki in vitro. Jeśli ta procedura miałaby być finansowana z budżetu państwa, oznaczałoby to, że będzie finansowana z podatków katolików. Jako katolik nie godzę się ani na to, żeby z moich pieniędzy miały być finansowane procedury, które mają służyć zaspokojeniu niczym nieuzasadnionej potrzebie rodziców, żeby „mieć” dziecko, ani tym bardziej na to, by ceną ich szczęścia była – również finansowana z moich podatków – śmierć wielu niewinnych istnień ludzkich. Niszczenie embrionów „nadliczbowych” jest bezpośrednim zamachem na niewinne życie ludzkie. Przerwanie życia, które zaistniało w probówce, należy postrzegać tak samo, jak zamach na dziecko poczęte w łonie matki.
W Polsce sprawa sztucznego zapłodnienia nie jest prawnie uregulowana, więc, jak dotąd, nie ma na nie formalnego przyzwolenia. Legalizacja procedur in vitro i ich finansowanie z pieniędzy publicznych wprowadziłoby jednak katolików płacących podatki w sytuację pośredniego współuczestnictwa w działaniach wewnętrznie niegodziwych. Prawo niemoralne nie obowiązuje w sumieniu, przeciwnie – chrześcijanin jest wezwany do podjęcia wysiłku w kierunku jego zmiany. Tym bardziej więc polscy katolicy powinni otwarcie sprzeciwić się legalizacji zapłodnienia in vitro i finansowaniu takiej procedury ze środków publicznych.
www.wiara.pl
homoseksualizm - nieodwracalny?
Cień sugestii, że homoseksualizm powinno się leczyć, skazuje dziś na kpiny i szyderstwa. A taka właśnie jest główna teza wydanej przez „Frondę” książki „Walka o normalność” holenderskiego psychologa dr. Gerarda J.M. van der Aardwega.
Polityczna poprawność każe mówić o homoseksualizmie dobrze albo wcale. Homoseksualizm się wspiera, żywi się nim i robi na nim niezłe pieniądze. Homoseksualiści to ważna grupa docelowa wielu firm, a z drugiej strony homoseksualni designerzy mają ogromny wpływ na przykład na świat mody. Sami więc tworzą popyt na określony produkt.
Kluby gejowskie, gejowska i lesbijska literatura, parady równości i oferty kulturalne „tylko dla gejów”, to dla wielu dowód kroczenia w awangardzie postępu. Dla dr. Gerarda J.M. van der Aardwega i większości ludzi to wciąż jednak coś nienormalnego. Takiego określenia nie ośmielą się już użyć niektórzy „otwarci” katolicy, którzy „pochylają się” z troską nad dramatem homoseksualisty. I w rytm muzyki „Queen” będą raczej nucić: „too much love will kill you”, niż otwarcie przyznają, że skłonności homoseksualne można i trzeba leczyć.
Prekursor leczenia gejów w Holandii prof. Johan Leonard Arndt po wielu latach praktyki powiedział: „Nigdy nie widziałem zdrowego i szczęśliwego homoseksualisty”. Jak pisze dr Aardweg, homoseksualizm „nie jest odosobnioną preferencją, ale wyrazem specyficznej neurotycznej osobowości”. A dogmat o jego nieodwracalności to mit, który służy interesom wyemancypowanych homoseksualistów. Homoseksualizm nie jest więc ani zaprogramowany, ani uwarunkowany genetycznie (co wykazały badania na bliźniętach jednojajowych), ani nieodwracalny. Należy go leczyć jak inne depresje, fobie, obsesje czy inne anomalie seksualne.
za: www.bosko.pl
Polityczna poprawność każe mówić o homoseksualizmie dobrze albo wcale. Homoseksualizm się wspiera, żywi się nim i robi na nim niezłe pieniądze. Homoseksualiści to ważna grupa docelowa wielu firm, a z drugiej strony homoseksualni designerzy mają ogromny wpływ na przykład na świat mody. Sami więc tworzą popyt na określony produkt.
Kluby gejowskie, gejowska i lesbijska literatura, parady równości i oferty kulturalne „tylko dla gejów”, to dla wielu dowód kroczenia w awangardzie postępu. Dla dr. Gerarda J.M. van der Aardwega i większości ludzi to wciąż jednak coś nienormalnego. Takiego określenia nie ośmielą się już użyć niektórzy „otwarci” katolicy, którzy „pochylają się” z troską nad dramatem homoseksualisty. I w rytm muzyki „Queen” będą raczej nucić: „too much love will kill you”, niż otwarcie przyznają, że skłonności homoseksualne można i trzeba leczyć.
Prekursor leczenia gejów w Holandii prof. Johan Leonard Arndt po wielu latach praktyki powiedział: „Nigdy nie widziałem zdrowego i szczęśliwego homoseksualisty”. Jak pisze dr Aardweg, homoseksualizm „nie jest odosobnioną preferencją, ale wyrazem specyficznej neurotycznej osobowości”. A dogmat o jego nieodwracalności to mit, który służy interesom wyemancypowanych homoseksualistów. Homoseksualizm nie jest więc ani zaprogramowany, ani uwarunkowany genetycznie (co wykazały badania na bliźniętach jednojajowych), ani nieodwracalny. Należy go leczyć jak inne depresje, fobie, obsesje czy inne anomalie seksualne.
za: www.bosko.pl
8 lipca 2008
moja najszczersza modlitwa ...
„Boże, okaż Twoją miłość wszystkim, których kocham, niech Twoja miłość pełna pokoju napełni ich serca i uleczy rany przeze mnie zadane.”
7 lipca 2008
czy niemożliwość poznania Boga ...
Mamy kłopoty z poznaniem istnienia Boga, bo jesteśmy przywiązani do naszego jednowymiarowego materialistycznego sposobu myślenia. Czego nie mogę zobaczyć, to nie istnieje. A przecież jest tak wiele bytów których zobaczyć nie mogę, których istnienia domyślam się jedynie ze śladów ich działania, pośrednio dedukując z efektów. Takimi „bytami” są np. wszystkie cząstki elementarne i sub elementarne, elektrony, protony, fotony, kwarki i gluony, itd., itp.
Skoro w przypadku tych ostatnich zadowoleni jesteśmy i „zgadujemy” istnienie cząstek subatomowych na podstawie trajektorii ich przelotu i efektów ich pojawienia się w jakiejś przestrzeni, to dlaczego tak bardzo oporni i oporni jesteśmy na uznanie istnienia Boga na podstawie śladów Jego działania. Cały wszechświat jest takim właśnie śladem działania Boga, „trajektorią Jego istnienia”.
Nie wierzysz, nie chcesz uznać Jego istnienia, bo nie chcesz wierzyć, bo z tym ci wygodniej, bo nie chcesz przyjąć moralnych konsekwencji tego faktu. Czyż nie to jest właśnie wytłumaczeniem odrzucenia istnienia Boga?
Skoro w przypadku tych ostatnich zadowoleni jesteśmy i „zgadujemy” istnienie cząstek subatomowych na podstawie trajektorii ich przelotu i efektów ich pojawienia się w jakiejś przestrzeni, to dlaczego tak bardzo oporni i oporni jesteśmy na uznanie istnienia Boga na podstawie śladów Jego działania. Cały wszechświat jest takim właśnie śladem działania Boga, „trajektorią Jego istnienia”.
Nie wierzysz, nie chcesz uznać Jego istnienia, bo nie chcesz wierzyć, bo z tym ci wygodniej, bo nie chcesz przyjąć moralnych konsekwencji tego faktu. Czyż nie to jest właśnie wytłumaczeniem odrzucenia istnienia Boga?
5 lipca 2008
w którą stronę?
Czy nauka katolicka, katolicka moralność zmienia twoje życie? Czego szukasz w kościele? Wygód, zadowolenia, łatwizny, dobrego samopoczucia ... czy Prawdy. Czy zmieniasz swoje życie zgodnie z nauką Chrystusa, czy raczej próbujesz dopasować naukę Chrystusa do twoich „widzimisię”?
Jeśli chciałbyś tylko łatwego i przyjemnego życia bez problemów i kłopotów, to nauka Chrystusa nie jest dla Ciebie ...
Jeśli chciałbyś tylko łatwego i przyjemnego życia bez problemów i kłopotów, to nauka Chrystusa nie jest dla Ciebie ...
XIV Niedziela w ciągu roku - A
Za 9,9-10
Raduj się wielce, Córo Syjonu, wołaj radośnie, Córo Jeruzalem! Oto Król twój idzie do ciebie, sprawiedliwy i zwycięski. Pokorny - jedzie na osiołku, na oślątku, źrebięciu oślicy. On zniszczy rydwany w Eframie i konie w Jeruzalem, łuk wojenny strzaska w kawałki, pokój ludom obwieści. Jego władztwo sięgać będzie od morza do morza, od brzegów Rzeki aż po krańce ziemi.
Rz 8,9.11-13
Wy jednak nie żyjecie według ciała, lecz według Ducha, jeśli tylko Duch Boży w was mieszka. Jeżeli zaś kto nie ma Ducha Chrystusowego, ten do Niego nie należy. A jeżeli mieszka w was Duch Tego, który Jezusa wskrzesił z martwych, to Ten, co wskrzesił Chrystusa Jezusa z martwych, przywróci do życia wasze śmiertelne ciała mocą mieszkającego w was swego Ducha. Jesteśmy więc, bracia, dłużnikami, ale nie ciała, byśmy żyć mieli według ciała. Bo jeżeli będziecie żyli według ciała, czeka was śmierć. Jeżeli zaś przy pomocy Ducha uśmiercać będziecie popędy ciała - będziecie żyli.
Mt 11,25-30
W owym czasie Jezus przemówił tymi słowami: Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie. Wszystko przekazał Mi Ojciec mój. Nikt też nie zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt nie zna, tylko Syn, i ten, komu Syn zechce objawić. Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie.
Zakryłeś to przed mądrymi i roztropnymi a objawiłeś prostaczkom ...
Słowa Ewangelii poprzedniej niedzieli rozważane przez "mądrych i roztropnych" szokują i wydają się być wbrew wszelkiej logice i przeczyć wszelkiemu zdrowemu rozsądkowi. Nie można przecież aż tak bardzo dosadnie i dokładnie interpretować Słowa Bożego. To nie jest na ludzką skalę i nie przystaje do realiów naszego życia! I rzeczywiście ludzka logika i ludzki zdrowy rozsadek (rodem ze świata biznesu nastawionego na sukces) się załamują, lub jakby to powiedziała młodzież "stają dęba". Mądrość tego świata rzeczywiście nie jest w stanie "pokonać" radykalizmu Ewangelii i dlatego Bóg "zakrył to przed mądrymi i roztropnymi" tego świata, a "objawił prostaczkom o łagodnym i pokornym sercu". Nie "dobierze się" nasz ludzki rozsądek i ludzka logika do głębi wiary i miłości zawartej w Ewangelii. Nasze kategorie rozumowania i nasze miary intelektualne są bezsilne wobec Miłości Boga do człowieka. Rozum ludzki może jedynie dotrzeć do -jak mówił św. Tomasz z Akwinu- "preambula fidei - przedsionków wiary", ale wtedy musi zmienić swoją strategię i przejść na wyższy poziom, dla czystego, ludzkiego rozumu nieosiągalny. Pokora serca i prostota, ufność i zawierzenie Bogu, Który stworzywszy człowieka, nie pragnie niczego innego, jak tylko jego dobra, chociaż czasami wydaje się ono tak trudne do przyjęcia ... to konieczne i nieodzowne warunki zrozumienia i przyjęcia Ewangelii. Oczywiście nie ma tu gotowych i uniwersalnych recept, ważnych dla każdego i w każdej sytuacji. Każdy z nas musi sobie te wielkie i uniwersalne, ale zarazem ogólne i bardzo niepraktyczne prawdy "porozmieniać na drobne" codzienne sprawy naszego ludzkiego życia. Nie ma tu ogólnie ważnego algorytmu tłumaczenia Ewangelii na życie. Trzeba to zrobić w konkretnej sytuacji i w prostocie serca, a nie w pysze ludzkiego rozumu. I tylko w ten sposób radykalizm ewangeliczny może być zrozumiany i przyjęty. Tylko w ten sposób, ludzkim sercem, a nie rozumem dostąpimy objawienia się samego Boga i Jego Miłości.
Tak wielu ludzi skarży się dzisiaj na niezrozumienie, na zagubienie, na kłopoty w życiu. Zdają się mówić: „Bóg o mnie zapomniał”. Ale to raczej oni zapomnieli o Bogu, to raczej oni zapomnieli o tym, co mówi Chrystus w dzisiejszej Ewangelii: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię ...”
Naucz mnie Panie
pokornej mądrości serca,
która nie jest pyszną mądrością rozumu.
I naucz mnie cichości i pokory serca.
Raduj się wielce, Córo Syjonu, wołaj radośnie, Córo Jeruzalem! Oto Król twój idzie do ciebie, sprawiedliwy i zwycięski. Pokorny - jedzie na osiołku, na oślątku, źrebięciu oślicy. On zniszczy rydwany w Eframie i konie w Jeruzalem, łuk wojenny strzaska w kawałki, pokój ludom obwieści. Jego władztwo sięgać będzie od morza do morza, od brzegów Rzeki aż po krańce ziemi.
Rz 8,9.11-13
Wy jednak nie żyjecie według ciała, lecz według Ducha, jeśli tylko Duch Boży w was mieszka. Jeżeli zaś kto nie ma Ducha Chrystusowego, ten do Niego nie należy. A jeżeli mieszka w was Duch Tego, który Jezusa wskrzesił z martwych, to Ten, co wskrzesił Chrystusa Jezusa z martwych, przywróci do życia wasze śmiertelne ciała mocą mieszkającego w was swego Ducha. Jesteśmy więc, bracia, dłużnikami, ale nie ciała, byśmy żyć mieli według ciała. Bo jeżeli będziecie żyli według ciała, czeka was śmierć. Jeżeli zaś przy pomocy Ducha uśmiercać będziecie popędy ciała - będziecie żyli.
Mt 11,25-30
W owym czasie Jezus przemówił tymi słowami: Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie. Wszystko przekazał Mi Ojciec mój. Nikt też nie zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt nie zna, tylko Syn, i ten, komu Syn zechce objawić. Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie.
Zakryłeś to przed mądrymi i roztropnymi a objawiłeś prostaczkom ...
Słowa Ewangelii poprzedniej niedzieli rozważane przez "mądrych i roztropnych" szokują i wydają się być wbrew wszelkiej logice i przeczyć wszelkiemu zdrowemu rozsądkowi. Nie można przecież aż tak bardzo dosadnie i dokładnie interpretować Słowa Bożego. To nie jest na ludzką skalę i nie przystaje do realiów naszego życia! I rzeczywiście ludzka logika i ludzki zdrowy rozsadek (rodem ze świata biznesu nastawionego na sukces) się załamują, lub jakby to powiedziała młodzież "stają dęba". Mądrość tego świata rzeczywiście nie jest w stanie "pokonać" radykalizmu Ewangelii i dlatego Bóg "zakrył to przed mądrymi i roztropnymi" tego świata, a "objawił prostaczkom o łagodnym i pokornym sercu". Nie "dobierze się" nasz ludzki rozsądek i ludzka logika do głębi wiary i miłości zawartej w Ewangelii. Nasze kategorie rozumowania i nasze miary intelektualne są bezsilne wobec Miłości Boga do człowieka. Rozum ludzki może jedynie dotrzeć do -jak mówił św. Tomasz z Akwinu- "preambula fidei - przedsionków wiary", ale wtedy musi zmienić swoją strategię i przejść na wyższy poziom, dla czystego, ludzkiego rozumu nieosiągalny. Pokora serca i prostota, ufność i zawierzenie Bogu, Który stworzywszy człowieka, nie pragnie niczego innego, jak tylko jego dobra, chociaż czasami wydaje się ono tak trudne do przyjęcia ... to konieczne i nieodzowne warunki zrozumienia i przyjęcia Ewangelii. Oczywiście nie ma tu gotowych i uniwersalnych recept, ważnych dla każdego i w każdej sytuacji. Każdy z nas musi sobie te wielkie i uniwersalne, ale zarazem ogólne i bardzo niepraktyczne prawdy "porozmieniać na drobne" codzienne sprawy naszego ludzkiego życia. Nie ma tu ogólnie ważnego algorytmu tłumaczenia Ewangelii na życie. Trzeba to zrobić w konkretnej sytuacji i w prostocie serca, a nie w pysze ludzkiego rozumu. I tylko w ten sposób radykalizm ewangeliczny może być zrozumiany i przyjęty. Tylko w ten sposób, ludzkim sercem, a nie rozumem dostąpimy objawienia się samego Boga i Jego Miłości.
Tak wielu ludzi skarży się dzisiaj na niezrozumienie, na zagubienie, na kłopoty w życiu. Zdają się mówić: „Bóg o mnie zapomniał”. Ale to raczej oni zapomnieli o Bogu, to raczej oni zapomnieli o tym, co mówi Chrystus w dzisiejszej Ewangelii: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię ...”
Naucz mnie Panie
pokornej mądrości serca,
która nie jest pyszną mądrością rozumu.
I naucz mnie cichości i pokory serca.
3 lipca 2008
przyczyna zła ......
Obrazkowy żart przedstawia zdenerwowanego diabła, który skarży się innemu diabłu: „Wkurza mnie coraz bardziej postawa ludzi, cokolwiek złego zrobią to o wszystko oskjarżają mnie. Czy nie jest to lekka przesada?” Na co drugi diabeł odpowiada: „Nie denerwuj się mistrzu, oni są tak głęboko zarozumiali i pyszni, że o to samo oskarżają nawet samego Boga”.
new age, sekty, toksyczne duchowości …
1 Dokumentalny zapis wstrząsającej historii Macieja Michalskiego i jego rodziny. Maciek grał w garażowym zespole rockowym ciężki metal. Chłopcy nie tylko grali, ich zainteresowania miały przerażające konsekwencje. Maciek powoli uwikłał się w satanizm. …
2 Film zawiera świadectwa Pawła Sobakiewicza i dwóch uczennic warszawskich liceów.
Nauczycielka Pawła na lekcjach wychowawczych dzieliła się z uczniami wiedzą ezoteryczną o reinkarnacji, doskonaleniu umysłu, mnogości światów. Wprowadzała ćwiczenia z wahadełkami, medytacje, jogę. Później Paweł sam zaczął praktykować różnorodne rytuały i doświadczał nadprzyrodzonych mocy. Jednak już wkrótce zaczęły pojawiać się negatywne konsekwencje tych działań: duszności, paraliże senne, nieuzasadnione wybuchy gniewu. Kiedyś sparaliżowany poczuł, jak jakaś zewnętrzna siła otwiera mu zaciśnięte usta i obce ciepło dostaje się do jego wnętrza...
Również uczennice dwóch warszawskich liceów opowiadają o swych nauczycielach, którzy dzielili się na lekcjach doświadczeniem poprzednich wcieleń, kontaktów z duchami i stawiali uczniom horoskopy...
3 Piotr czuł potrzebę doskonalenia się i interesowały go tematy duchowe. Zaczął medytować i używać technik „pozytywnego myślenia”. Oczekiwane doznania pojawiły się i szybko zniknęły. Gdzieś przeczytał, że dzięki narkotykom można uzyskać podobne efekty. Uzależnił się... Remigiusz poszukiwał duchowo, zaczął codziennie praktykować medytację. Doświadczył „olśnienia”. Uczył się podróży poza ciałem, magii, nawiązał kontakt ze swym „duchowym przewodnikiem”, poznawał jak mu się wydawało tajemnicę życia. Praktykował oparty na Kria Jodze rebirthing. Wstrząsnęła nim dopiero śmiertelna choroba 26 letniego przyjaciela. Wyniszczonemu, na granicy życia, nie miał nic do powiedzenia... Wtedy okazało się ile naprawdę są warte wszystkie te „cudowne techniki”.
Te i inne „rewelacje” z dziedziny duchowości i demaskacja pseudo-duchowych guru na stronie http://newage.info.pl/
A może warto przypomnieć stare powiedzenie: „nie igraj z ogniem, bo się poparzysz”?
wszelkie prawo stanowione domaga się absolutnej i ostatecznej obiektywizacji
Prawo moralne nie może być nigdy jedynie efektem społecznych ustaleń, czy wynikiem demokratycznego głosowania. Każde ludzkie prawo stanowione domaga się absolutnej i ostatecznej obiektywizacji. Jeśli ma ono mieć sens i być naprawdę obowiązujące musi być:
• powszechne i bezwyjątkowe,
• obiektywne i niezależne od podmiotu czy sytuacji,
• nieobalalne, niedyskutowalne,
• niezależne od czasu i okoliczności.
Tylko takie prawo może rościć sobie miano do bycia prawem obowiązującym. Każde inne może być zmienione, jest słabe, niekompetentne i ostatecznie nie nadaj się do niczego, a nawet co więcej jest po prostu bezprawiem.
Jeśli zgodzimy się na demokratyzację etyki czy moralności, to dlaczego nie uznać że naziści mieli moralne prawo do demokratycznej eksterminacji Żydów, Słowian, Cyganów i niepełnosprawnych? Przecież demokratycznie to prawo ustalili, dla dobra społeczeństwa i w żywotnym interesie większości.
Jeśli zgadzamy się na demokratyzację prawa moralnego i sytuacjonizm, to musimy uznać za uzasadniony fakt, że złodziejska społeczność może ustalić w sposób demokratyczny, że kradzież nie jest przestępstwem. Wtedy również społeczność perwersyjnych morderców przyjmie w demokratycznym głosowaniu za moralnie akceptowalne zabicie człowieka dla sadystycznej przyjemności. W tej perspektywie rodzi się fundamentalne pytanie: „dlaczego jedne prawa ludzkie są obligujące i muszą być przestrzegane, a inne uznaje się za dowolnie obowiązujące, lub jeszcze inne za niemoralne i niedopuszczalne?” Co jest, lub Kto jest ostatecznym gwarantem obiektywności i ultymatywnej obowiązywalności prawa?
Liberalizm ze swoim sytuacjonizmem, indywidualizmem, relatywizmem jest absolutnie niezborny i nielogiczny, dogmatyczny i kapryśny.
• powszechne i bezwyjątkowe,
• obiektywne i niezależne od podmiotu czy sytuacji,
• nieobalalne, niedyskutowalne,
• niezależne od czasu i okoliczności.
Tylko takie prawo może rościć sobie miano do bycia prawem obowiązującym. Każde inne może być zmienione, jest słabe, niekompetentne i ostatecznie nie nadaj się do niczego, a nawet co więcej jest po prostu bezprawiem.
Jeśli zgodzimy się na demokratyzację etyki czy moralności, to dlaczego nie uznać że naziści mieli moralne prawo do demokratycznej eksterminacji Żydów, Słowian, Cyganów i niepełnosprawnych? Przecież demokratycznie to prawo ustalili, dla dobra społeczeństwa i w żywotnym interesie większości.
Jeśli zgadzamy się na demokratyzację prawa moralnego i sytuacjonizm, to musimy uznać za uzasadniony fakt, że złodziejska społeczność może ustalić w sposób demokratyczny, że kradzież nie jest przestępstwem. Wtedy również społeczność perwersyjnych morderców przyjmie w demokratycznym głosowaniu za moralnie akceptowalne zabicie człowieka dla sadystycznej przyjemności. W tej perspektywie rodzi się fundamentalne pytanie: „dlaczego jedne prawa ludzkie są obligujące i muszą być przestrzegane, a inne uznaje się za dowolnie obowiązujące, lub jeszcze inne za niemoralne i niedopuszczalne?” Co jest, lub Kto jest ostatecznym gwarantem obiektywności i ultymatywnej obowiązywalności prawa?
Liberalizm ze swoim sytuacjonizmem, indywidualizmem, relatywizmem jest absolutnie niezborny i nielogiczny, dogmatyczny i kapryśny.
2 lipca 2008
zachorować, aby „innym” było raźniej
Skoro niektórzy członkowie społeczeństwa są chorzy, to aby im nie było przykro i aby nie czuli się odosobnieni i izolowani należy spowodować chorobę u całego społeczeństwa i wtedy wszystko będzie w najlepszym porządku, demokratycznie, tolerancyjnie i humanitarnie …
Takie jest rozumowanie wielu politycznie poprawnych fanatyków postępowego i humanitarnego prądu powołującego się na tolerancję dla wszystkiego co zboczone, niemoralne, egoistyczne i perwersyjne.
Takie jest rozumowanie wielu politycznie poprawnych fanatyków postępowego i humanitarnego prądu powołującego się na tolerancję dla wszystkiego co zboczone, niemoralne, egoistyczne i perwersyjne.
Subskrybuj:
Posty (Atom)