24 października 2008

wiara przykrojona na miarę

Jako przykład zrozumienia przykazania: "Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. To jest największe i pierwsze przykazanie", takie oto wynurzenia "człowieka wierzącego".

W majowym (2006) dodatku do podobno nieistniejącego już tygodnika „Ozon” znalazłem „pogłębioną” refleksję pewnego prezesa ZUS:

„Wierzę w Boga, Stworzyciela nieba i ziemi ...”, ale jestem heretykiem - w rozumieniu, jakie Kościół katolicki nadaje temu pojęciu. A heretyk jest podobno gorszy od ateisty.

Ostatnio – może już z powodu wieku- z Panem Bogiem rozmawiam dość często, zwłaszcza jak jestem w górach. I mam wrażenie, że chyba się lubimy. Jeśli ma On do mnie żal za formę naszego dialogu, to jakoś mi tego nie okazuje. Staram się żyć zgodnie z Jego przykazaniami i permanentnie nie przestrzegam tylko jednego. Bo tak sobie myślę, że jakby Dobry Bóg obdarzył nas popędem seksualnym tylko w celu prokreacji, to byśmy go odczuwali raz do roku przez tydzień, jak misie.

W Pana Boga warto wierzyć z kilku powodów. Jak się kocha życie, to milej jest w sercu z przeświadczeniem, że się ono nie kończy na tym ziemskim padole. Jak się ma problemy, a nie tylko sukcesy, to łatwiej je znieść z myślą, że On gdzieś jest i nad nami czuwa. A jak nasze problemy są naprawdę wielkie, to może pomóc przekonanie, że cierpienie nie jest pozbawione sensu. I wreszcie w Pana Boga warto zainwestować ze względów czysto pragmatycznych. Absolutną rację miał Pascal. Jak Boga nie ma, to wiara w Niego niewiele nas kosztuje w porównaniu z nieszczęściem, jakie może nas spotkać, gdyby On jednak był, a my byśmy w Niego nie wierzyli.

Te wszystkie argumenty „za” dostrzegłem dopiero z wiekiem. W dzieciństwie przestałem chodzić do kościoła, jak tylko zacząłem myśleć. Zaraz po Pierwszej Komunii. Jak się do mnie mówi, staram się słuchać. I jak słuchałem, co mówił ksiądz z ambony, miałem coraz więcej wątpliwości. To obrażało inteligencję nawet 10-latka. Wiara nie opiera się co prawda na rozumie, tylko właśnie na wierze. Ale księża podczas kazania mają dotrzeć do naszych serc i rozumów za pomocą argumentów. Tymczasem niektórzy z nich nie zdają sobie chyba sprawy, że swoimi słowami potrafią zrazić już nawet dzieci nie tylko do siebie samych, lecz także do Boga. Na szczęście czasem zdarza się taki ksiądz jak Jan Paweł Wielki.

Mój stosunek do religii zaczął się zmieniać po zamachu na Papieża. A sprawił to ten niezapomniany uśmiech na Jego twarzy, gdy osuwał się ugodzony kulą. Właśnie wtedy po raz pierwszy od wielu lat poszedłem się pomodlić.

Jednak regularnie do kościoła na msze nie zacząłem chodzić nawet wówczas, choć w stanie wojennym stało się to bardzo modne. Jakoś zawsze szedłem pod prąd. Paradoksalnie najlepiej poczułem się w kościele, gdy w wolnej Polsce dostałem paszport i mogłem wyjeżdżać za granicę. Tam nie rozumiałem, co ksiądz mówi. I czułem się trochę mistycznie

Minione święta Wielkiejnocy spędziłem jak zwykle w górach. Poszedłem do miejscowego kościoła w nadziei, że kapłani głęboko wierzących górali muszą mieć w sobie jakąś siłę przyciągającą tych twardych ludzi do Boga. W trakcie kazania, gdy już nie mogłem bez narastającej irytacji słuchać tego, co ksiądz plótł z ambony, zacząłem przyglądać się twarzom wiernych. I zrozumiałem na czym polega tajemnica ich wiary: oni po prostu nie słuchali kazania.


mój krótki komentarz ...

Porażające są by nie powiedzieć przerażające, pozorna głębia i logika powyższej wypowiedzi. Jak widać autor nie słuchał kazań nawet takiego księdza jak Jan Paweł Wielki, którego sobie rzekomo ceni. Ten pan stworzył sobie bożka, który pasuje do jego światka i tak jakoś mu się dobrze z tym bożkiem w idolatrii żyje. Ale to nie Bóg, to tylko bożek.

Zgodzę się natomiast na pewno z tym co pisze na samym początku: „heretyk jest podobno gorszy od ateisty”. A jeszcze gorszy jest heretyk naiwny i przekonany o swojej bezgrzeszności lub nieskończonej głupocie Pana Boga.