Innym przejawem współczesnej religijnej biedy lub mizerii
jest coś, co określiłbym bardzo surowo mianem "szczeniackiej mentalności
rozkapryszonego dziecka". Mentalność taka wyraża się w przekonaniu:
"Wierzę w Boga, jeśli Bóg spełnia moje życzenia, zachcianki i kaprysy, a jeśli nie to przestaję w Niego wierzyć a nawet Go ukaram i przestanę się modlić i chodzić do kościoła".
Iluż ludzi odchodzi od Kościoła, od wiary i od sakramentów tak właśnie rozumując?
"Wierzę w Boga, jeśli Bóg spełnia moje życzenia, zachcianki i kaprysy, a jeśli nie to przestaję w Niego wierzyć a nawet Go ukaram i przestanę się modlić i chodzić do kościoła".
Iluż ludzi odchodzi od Kościoła, od wiary i od sakramentów tak właśnie rozumując?
Taka mentalność rozkapryszonego
dziecka nie chce i nie może zrozumieć, że matka nie pozwala bawić się dziecku
na środku ruchliwej ulicy nie dlatego, że go nie kocha, ale właśnie dokładnie
przeciwnie dlatego, że go kocha i chce chronić dziecko przed niebezpieczeństwem
i katastrofą. Rozkapryszone dziecko oczywiście nie przyjmie takiego rozumowania
i będzie dogłębnie przekonane, że matka jest zła, zawistna, mściwa i w ogóle
czyni życie dziecka nieznośnym.
O ile jednak może to być zrozumiałe w przypadku
rozkapryszonego dziecka, to trudno jest zrozumieć taką "filozofię" w
przypadku osoby dorosłej. W obydwu przypadkach jest to jednak efekt
podstawowego braku, a mianowicie BRAKU ZAUFANIA, braku zawierzenia. Dziecko nie
ufa swojej matce, nie wierzy że ona chce jego dobra, bo ona odmawia mu
"przyjemności", zabawy, nie spełnia jego zachcianek i kaprysów. W
przypadku dorosłego sytuacja jest podobna. Nie wierzy on, nie ufa Bogu, Który
samym Dobrem, że Bóg go kocha i chce dla niego dobra, odmawiając mu
"przyjemności", czy nawet dopuszczając czasami cierpienie i ból.
Cierpienie ma sens jedynie wtedy, gdy zaufamy Bogu, gdy
uświadomimy sobie, ze Bóg zbawił świat nie przez magiczne i łatwiutkie
sztuczki, ale przez swoje własne cierpienie na krzyżu.